czwartek, 30 maja 2013

"Stracona Przyjaźń"

         II


              Siedząc w Wielkiej Sali śledziła go uważnym, podejrzliwym wzrokiem. Wyłapywała i zapamiętywała każdy jego ruch, zapisywała w pamięci jego uśmiech, wyraz twarzy i oczu. Każdy, nawet najmniejszy gest. Był poniedziałek, to podobno najgorszy dzień tygodnia. Bellatrix nie wiedziała, czy faktycznie jest to prawda, dla niej każdy dzień był równie nudny i beznadziejny. Obiekt jej lekkiej obsesji siedział przy stole Krukonów i dyskutował o czymś z dwójką swoich najlepszych przyjaciół. Byli w tej samej klasie, znali się siedem lat, ale dopiero na początku tego roku mieli okazję poznać się naprawdę. I to dzięki transmutacji... Bella nigdy nie pomyślałaby nawet, że zainteresuje ją ktoś taki, jak Sebastian... Nie było więc nic dziwnego w tym, że wściekła się, gdy młoda nauczycielka transmutacji, Minerwa McGonagall kazała im razem pracować. Mieli wspólnie przygotować pracę na temat animagów. Początkowo Bellatrix chodziła zła jak osa, obwiniała Sebastiana za wszelkie zło tego świata i zwalała na niego całą prace. Ale któregoś dnia coś, czego nie potrafiła dziś nazwać, mimo, że to wciąż siedziało głęboko w jej umyśle, nakazało jej podjąć współpracę i nie utrudniać chłopakowi życia. A ona, o dziwo, tego głosu posłuchała. I bynajmniej teraz nie żałowała.
             Sebastian okazał się być kimś niezwykłym. Rozumiał ją bez słów, wystarczyło jedno, krótkie spojrzenie. Potrafił wzbudzić w niej prawdziwy, szczery uśmiech. Ukazywał jej świat, jakiego jeszcze nie znała. Swój świat... Bella poczuła się wyróżniona, bo przecież odkrył go akurat przed nią... To był powód do dumy... Jego świat był wspaniały, mimo, że zupełnie różnił się od świata siedemnastoletniej Ślizgonki. Sebastian znalazł w nim dla niej miejsce. I to nie byle jakie, ale ważne, liczące się miejsce tylko i wyłącznie dla niej... Bella nie wiedziała, czy to już jest to, ale wydawało się jej, że w jego świecie zajęła miejsce jego dziewczyny. I podobało się jej to.
              Dziś nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez jego uśmiechu i bez rozmów, które tak często prowadzą... Ten chłopak sprawił nawet, że odkryła swoje marzenia i uwierzyła, że kiedyś mogą się spełnić. Ledwo zauważyła, że obok niej usiadła jej młodsza o trzy lata siostra, Narcyza. Oderwała wzrok od swojego nowego przyjaciela i spojrzała na nią. Ostatnio blondynka dziwnie się zachowywała, co ją niepokoiło. Słyszała owszem o tej sprzeczce, która zdarzyła się dwa dni temu na błoniach szkoły, ale nie sądziła, że tylko to jest powodem dziwnego zachowania jej siostrzyczki. Uniosła jedną brew, zastanawiając się, czy powinna zacząć ten temat teraz, czy później... A może lepiej w ogóle go nie zaczynać?
 - Cześć, Narcyza. - Odezwała się w końcu, nienaturalnie miłym tonem.
 - Cześć... - Odpowiedziała cicho, nawet na nią nie patrząc. O nie, Bella, tak daleko nie zajdziesz.
 - Dobra, mów co cię gryzie? - Spytała w końcu prosto z mostu.
 - Nic. - Burknęła jasnowłosa. Bella uśmiechnęła się lekko i trochę zadziornie. Wyłapała jeden, mały, ale bardzo ważny szczegół. Niebieskie oczy jej siostry co jakiś czas uciekały w jedno miejsce...
 - To "nic" ma na imię Severus? - Uniosła brwi, świdrując zakłopotaną czwartoklasistkę spojrzeniem.
 - Skąd ci to przyszło do głowy?
 - Bo widzę gdzie i jak patrzysz... Co się stało? Pokłóciliście się? Ta szlama coś namieszała? Mów...
 - Nie... To znaczy... - Cyzia przewróciła oczami ze zniecierpliwieniem. - Chodzi o to, że on się chyba nieswojo czuje, bo obroniłam go przed Syriuszem i Jamesem...
 - No to pogadaj z nim o tym...
 - A myślisz, że nie próbowałam? Ale to nic nie daje... - Westchnęła.
 - Przejdzie mu, zobaczysz. I nie martw się tym tak.
                
            Ale Narcyza doskonale wiedziała, że to nie do końca o to chodzi Severusowi... Ostatnio zbyt się zapędziła i teraz miała problem, by to naprawić. Ale w końcu musi coś wymyślić, nie może, ani nie chce przecież stracić przyjaciela. Spojrzała na Bellatrix. I ona ostatnio się zmieniła. Ale była to zmiana na lepsze... Tak się przynajmniej Cyzi wydawało. Nie spędzała już tyle czasu z Tomem Riddle'm, a z tego akurat blondynka się cieszyła. Miała wrażenie, że ten chłopak sprowadzi ją na zła stronę, że Bella będzie przez niego cierpieć. Chciała nawet z nią o tym porozmawiać, ale jej siostra była zbyt uparta, by cokolwiek do niej dotarło. Dziewczyna wypiła sok i wstała. Miała nadzieję, że uda jej się złapać Sev'a, gdy nie będzie w towarzystwie tej rudej szlamy i zdoła z nim spokojnie porozmawiać.
             Wróciła samotnie do Pokoju Wspólnego Slytherinu, który w tej chwili był akurat pusty. Wszyscy wyszli na śniadanie. Dziewczyna usiadła wygodnie w fotelu. Poczeka tu na niego, w końcu będzie musiał przyjść po książki. A nie wejdzie tu przecież z Evans. Gdy więc drzwi do pokoju otworzyły się po jakiś piętnastu minutach, Narcyza aż podskoczyła, mając nadzieję, że to jej przyjaciel. Ale to nie był Severus. W drzwiach stanął Lucjusz. Przeszył ją tym swoim szarym spojrzeniem, od którego przeszedł ją dreszcz.
 - A ty co tu robisz? Nie powinnaś być na śniadaniu? - Spytał. Jego głos był zimny, obojętny... Budził w Cyzi nie tylko niechęć, ale wręcz obrzydzenie.
 - To samo dotyczy się ciebie. - Mruknęła, starając się ukryć swoje emocje.
 - Przyszedłem po swoje rzeczy.
 - Ja też.
 - Tak? I siedzisz tu, sama, bez torby, gapiąc się w drzwi? - Uniósł brew, patrząc na nią z ustami wygiętymi w ironicznym uśmiechu.
 - A co ci do tego, Malfoy? - Zaczynała tracić cierpliwość.
 - Mi? Zwykła ciekawość. Czekasz na niego, co? Na Severusa?
 - A nawet jeśli?
 - On nie przyjdzie, nie łódź się. Przecież wiesz, kogo kocha... Z kim spędza więcej czasu? Z tobą czy z Lily? To do niej czuje coś więcej, ty jesteś tylko jego przyjaciółką. Nie ważne, czy obronisz go przed Syriuszem, czy nie. On nie zobaczy w tobie nikogo więcej, niż tylko zwykłej dziewczyny, z którą można się zaprzyjaźnić. Nie, dopóki jest przy nim Lily Evans. - Malfoy przyklęknął przy fotelu Cyzi i patrzył na jej twarz. Jego wypielęgnowana dłoń powoli powędrowała w stronę dłoni Cyzi i w końcu zatrzymała się na niej. - Przecież wiesz, jaka jest prawda... Przegrałaś, Narcyzo. On wybrał szlamę. Zapomnij o tym... Możesz mieć przecież każdego... Jesteś piękna i mądra... Każdego, rozumiesz? Bez wyjątku...
 - Przestań, Malfoy! - Niemal jęknęła. Wstała i odsunęła się od niego. - Nie wiesz o co chodzi, więc się nie wtrącaj.
            Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, ona wbiegła po schodach do dormitorium dziewcząt. Pospiesznie zabrała swoją torbę z książkami i wybiegła z Pokoju Wspólnego, nie zaszczycając blondyna nawet spojrzeniem. Najgorsze było to, że on miał rację i ona zdawała sobie z tego sprawę. Dopóki w pobliżu jest Evans, Severus nigdy nie zwróci na nią żadnej, nawet najmniejszej uwagi... Ta myśl dobijała ją potwornie. W życiu miała wszystko, czego chciała. Pieniądze, ubrania, urodę, inteligencje, normalną rodzinę, która ją kochała. Ale ona oddałaby wiele z tego, by mieć jego...
             Jej pierwszą lekcją tego dnia były zaklęcia, co najgorsze, z Gryfonami. Weszła do klasy, nie była co prawda ostatnia, ale większość czwartoklasistów już zajęła swoje miejsca. Odruchowo zaczęła szukać wzrokiem Severusa. Nietrudno było się domyślić, że dzielił ławkę z Lily. Narcyza poczuła ostre ukłucie zazdrości. Zajęła jedną z dwóch wolnych ławek, które pozostały i wyciągnęła książki i różdżkę, starając się nie patrzeć w stronę przyjaciela. Przyjaciela? Czy mogła go tak nadal nazywać? Nie rozmawiali już ze sobą, unikał jej i nie patrzył już tak, jak kiedyś... Wbiła wzrok w ławkę, wydawało się jej, że zaraz się popłacze i wkładała mnóstwo sił w to, by do tego nie dopuścić. Nie chodziło jej nawet o to, by zostać jego dziewczyną. Potrzebowała po prostu jego uwagi, chciała, by spędzał z nią więcej czasu... By mogła z dumą i pewnością powiedzieć "Severus Snape jest moim prawdziwym, najlepszym przyjacielem i nic tego nie zmieni."
              Usłyszała szuranie krzesła tuż obok siebie. Ktoś usiadł przy tej samej ławce i kątem oka widziała jego sylwetkę. Chłopak... Przez chwilę ucieszyła się, że to Sev, podniosła szybko głowę i od razu zorientowała się, że to nie jest on, ale... Syriusz. Widok kuzyna bynajmniej nie wzbudził w niej entuzjazmu. Uniosła jedną brew i zmierzyła go chłodnym, pogardliwym wzrokiem, marszcząc przy tym lekko nos.
 - Czego chcesz? - Syknęła. - Idź stąd!
 - Dosiadłem się do ciebie, chciałem pogadać. - Powiedział spokojnie, zupełnie niezrażony jej zachowaniem.
 - Ale ja nie chcę z tobą gadać. - Burknęła i zaczęła przeglądać książkę, nie zwracając na niego uwagi.
 - Pokłóciłaś się ze Snape'm?
 - On ma imię. - Warknęła, nie mogąc się powstrzymać.
 - Severusem. - Mruknął niezadowolony. - Nie gadacie ze sobą w ogóle... Czyżby nie był wart tego całego twojego zachodu? Zmądrzałaś wreszcie?
 - Na Merlina, Black odwal się wreszcie! - Niemal krzyknęła, co zwróciło na nich uwagę innych uczniów i nauczyciela, który właśnie wszedł.
 - Wybacz, chłoptasiu, ale zająłeś nam miejsce. - Przy stoliku Narcyzy pojawiły się dwie Ślizgonki, z którymi się przyjaźniła, Alice i Amanda.
 - Byłem tu pierwszy.
 - Ale to my tu siedzimy. - Obruszyła się Amanda. - Spadaj do swoich.
 - Pogadamy później, nie odpuszczę ci... - Ostrzegł Cyzię Syriusz, wstał i odszedł do swoich kumpli.
 - Uuu... Groźnie. - Alice spojrzała na blondynkę. - Co on taki cięty?
 - Nie wiem, coś mu odbiło. Jak zawsze. - Mruknęła Cyzia. Nauczyciel chrząknął, prosząc o uwagę i lekcja się zaczęła.
           Oprócz Severusa Narcyza utrzymywała bliższe kontakty właśnie z Alice i Amandą. Ta pierwsza, szczupła brunetka, kochająca dużo mówić, często złośliwa i jednocześnie zabawna zawsze wiedziała, jak pozbyć się smutku swoich przyjaciółek. Amanda natomiast była trochę bardziej poważniejsza, ale też zdecydowanie wredniejsza. Przyjaźniły się od pierwszej klasy, choć nie od razu tak  świetnie się dogadywały. Obie pomogły Narcyzie już w niejednej, kiepskiej sytuacji, a myśl, że może na nie liczyć dodawała dziewczynie otuchy. Były jej niemal tak bliskie, jak Bella i Andromeda. Tyle, że im mogła więcej powiedzieć, bo patrzyły na jej problemy bardziej chłodno i obiektywnie. Słuchały i  naprowadzały ją na właściwą drogę rozwiązania, a nie tylko zastanawiały się i próbowały naprawić całe jej życie, jak to było w przypadku Bellatrix i An. I za to właśnie Narcyza tak bardzo je cieniła.
 - Rozmawiałaś z nim? - Spytała ją szeptem Alice. Narcyza spojrzała na nią, wiedziała doskonale o kogo pyta... I właśnie uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, o czym mówi nauczyciel...
 - Nie... - Odpowiedziała cicho, tak, by profesor tego nie usłyszał.
 - No to na co czekasz? Będziesz tak siedziała, patrzyła, jak rudzielec ci go odbija i w żaden sposób nie zareagujesz? To do ciebie nie podobne...
 - Sama nie wiem... - Westchnęła cicho. Alice miała rację, to nie było do niej podobne.
 - Czyżby panna Black miała ciekawsze rzeczy do powiedzenia? Proszę, może pochwalisz się swoją, zapewne ciekawą, konwersacją? - Profesor zaklęć zwrócił się do Ślizgonki, mrużąc złośliwie oczy.
 - Nie, myślę, że chyba się obejdzie... - Powiedziała spokojnie, ale chłodno.
 - Cóż... Minus dwadzieścia punktów dla Slytherinu. Takie małe... Ostrzeżenie.

           Lekcja mijała za lekcją, a Narcyza czuła się coraz gorzej. Może faktycznie powinna z nim porozmawiać? Przecież nie mógł dłużej udawać, że jej nie ma... Nie chciała mu na to pozwolić. Po ostatniej lekcji , tuż przed kolacją postanowiła z nim szczerze porozmawiać. Udało się jej go odnaleźć, był na błoniach, oczywiście w towarzystwie Lily, w ich ulubionym miejscu. Szła pewnie w ich stronę,  jednak kilka kroków przed nimi zatrzymała się. Rudowłosa ją dostrzegła... Spojrzała na bruneta, który stał tyłem do Cyzi, zbliżyła się do niego i po prostu zaczęła go całować. Severus bynajmniej się nie bronił, przeciwnie wręcz, objął ja trochę niepewnie. Blondynka nie miała pojęcia, co robić, ten widok zupełnie ją zszokował. Bez słowa, bez żadnej reakcji odwróciła się po prostu na pięcie i ruszyła w stronę zamku. Minęła Syriusza, na którego nie zwróciła żadnej uwagi. Chłopak spojrzał na kuzynkę i ruszył za nią.
 - Narcyza, zaczekaj! - Udało mu się wyrównać z nią kroku. Spojrzał na nią z nieukrywaną troską. - Pogadajmy... Potrzebujesz tego, przecież widzę, znam cię...
 - Co widzisz?! Nic nie widzisz! - Naskoczyła na niego. - Odczep się ode mnie, nie chcę z tobą rozmawiać, nie chcę twojej pomocy, twojego wsparcia, nie chcę, rozumiesz?! Daj mi spokój, zajmij się swoim życiem, a mnie zostaw w spokoju!
           Nie poszła na kolacje. Wróciła od razu do dormitorium dziewcząt, opadła na łóżko, zasunęła zielono - srebrną kotarę i ukryła twarz w poduszce. A więc to tak miało się to wszystko zakończyć? Prawie cztery lata przyjaźni zakończone jednego dnia? Narcyza czuła wściekłość. Nie wiedziała tak naprawdę na kogo... Na Severusa, Lily czy może na samą siebie? Chciała teraz po prostu zniknąć. Rozpuścić się, cokolwiek, byleby nie musiała patrzeć, jak ta szlama odbiera jej najlepszego przyjaciela, który znaczy dla niej tak wiele...

~ *** ~
          Starsza siostra Narcyzy, Bellatrix nie miała takich problemów. Jej przyjaźń z Sebastianem z dnia na dzień stawała się coraz piękniejsza, przepełniając dziewczynę bezgranicznym, niemożliwym do opanowania szczęściem. Zapomniała o młodszej siostrze, jej dziwnym zachowaniu i tym, że prawdopodobnie ma jakiś poważny problem. Po raz pierwszy w całym swoim krótkim życiu była naprawdę szczęśliwa.
          Była późna noc. Leżąc w łóżku patrzyła na połyskującą srebrnym blaskiem różę, którą sam dla niej wyczarował. Kwiat wydawał się być czymś banalnie prostym, oklepanym, w żaden sposób nieoryginalnym, ale dla niej ta róża była czymś cudownym i niezwykłym. Była częścią niego... Gdy tylko na nią patrzyła na jej twarzy malował się uśmiech, a w sercu rodziła się jeszcze większa radość. Nigdy nikt nie uszczęśliwił jej tak bardzo... 
          Wiedziała jednak, że to nie potrwa długo. W końcu Tom się zorientuje, o ile już tego nie zrobił... Zmusi ją, by go zostawiła. Zrobi to bez mrugnięcia okiem, bo wie, że może tego dokonać i że pójdzie mu to łatwo. Dla Belli był on kimś ważnym, można powiedzieć, że traktowała go wręcz jak dowódcę lub mistrza. A on umiał to wykorzystać jak mało kto. Bała się go, jego władzy, potęgi i siły manipulacji, jaką władał. Nie będzie musiał specjalnie się wysilać, żeby zniszczyć to, co łączy ją z Sebastianem. Spojrzy tylko, a ona zrozumie od razu, że musi to skończyć, inaczej Tom sam to załatwi, a do tego dopuścić nie mogła...
~ *** ~
            Tego ranka znowu czekał na nią oparty o ścianę, tuż przy wejściu do Wielkiej Sali. Uśmiechnął się na jej widok. Tego dnia mieli godzinę tylko dla siebie i gdy tylko Bella o tym pomyślała, miała ochotę skakać z radości.
 - Cześć, Bellatrix. - Powiedział, gdy podeszła bliżej.
 - Hej... - Tylko tyle była w stanie powiedzieć.              
 - Wiesz, pomyślałem... Może zerwalibyśmy się dziś z lekcji? - Zapytał, uśmiechając się łobuzersko.
 - Chcesz się zerwać z lekcji? Ty? Ze mną? - Wydukała.
 - Nie chcesz?
 - Nie, jasne, że chcę... Tylko nie spodziewałam się, że ty będziesz chciał zerwać się z lekcji... - Przyznała, czując się trochę głupio.
 - No to co? Idziemy po śniadaniu czy od razu?
 - Po śniadaniu... Ale jak chcesz wyjść ze szkoły?
 - Spokojnie, znam pewne przejście... - Uśmiechnął się i przepuścił ja w drzwiach. - Zobaczymy się na błoniach po śniadaniu, dobra?
 - Jasne. - Na jej ustach gościł szeroki, wesoły uśmiech, którego nie potrafiła się pozbyć.
           Zjadła śniadanie tak szybko, jak tylko umiała. Wstała od stołu i nie zwracając na nikogo uwagi wyszła na zewnątrz. Pojawił się kilka minut później, chwycił ją za rękę i razem przecisnęli się przez tłum uczniów, którzy wracali właśnie ze śniadania. Wbiegli razem w jakieś dziwne wgłębienie w ścianie, którego Bella nigdy wcześniej nie zauważyła. Szli ciągle w dół, ciemnym, wąskim korytarzem. Sebastian szedł pierwszy, trzymając ją mocno za dłoń.
 - Gdzie my w ogóle idziemy? - Spytała po chwili Ślizgonka.
 - Ten korytarz to jedno z tajnych przejść. Wyjdziemy w Hogsmeade. - Odpowiedział.
 - Jesteś genialny! - Zaśmiała się cicho.
               I rzeczywiście, wyszli niedaleko Miodowego Królestwa. Bellatrix czuła się wolna i szczęśliwa. Poszli razem do Trzech Mioteł, kupili piwo kremowe i rozmawiali o wszystkim. Później poszli na łąkę, tuż obok lasu. Była ona oddalona od reszty miasteczka i nie było tu nikogo, oprócz dwójki uczniów. Usiedli na ziemi, naprzeciwko siebie. Chłopak odgarnął długi, ciemny kosmyk z jej bladej twarzy i uśmiechnął się.
 - Cieszę się, że tu jesteś... Ze mną. - Powiedział nagle, patrząc na nią. Bynajmniej nie wyglądał, jakby żartował, mimo, że Belli trudno było w to uwierzyć.
 - Dziwnie się czuję... - Przyznała, zupełnie szczerze.
 - To znaczy...? - Uniósł jedną brew.
 - Nie jestem przyzwyczajona, że ktoś mówi do mnie w ten sposób... To... Miłe... - Odwróciła od niego wzrok. Jego spojrzenie peszyło ją jeszcze bardziej, niż słowa.
 - Uwielbiam twoje podejście do świata i swojego życia... Twoje reakcje są zupełnie inne, niż reakcje innych dziewczyn i to jest piękne. To tak bardzo cię wyróżnia, sprawia, że jesteś taka wyjątkowa. - Zbliżył się do niej powoli, ostrożnie, jakby się bał, że ona nagle zniknie, rozpłynie się w powietrzu... - Nie łatwo jest mi udawać, Bello... Wiem, nie chcesz, żeby twoi znajomi dowiedzieli się o nas... Rozumiem to, znam ich... Ale... Powiedz, czy bez ciebie może być dobrze? Choć nie jesteś zbyt otwarta, trochę się szarpiesz, robisz uniki... Mimo wszystko chcę być z tobą. Chcę ci pokazać, ile dla mnie znaczysz... Wiem, nie jesteś typem dziewczyny, która szaleje za miłością, chłopakiem... Masz inne poglądy, szanuję to... Ale pozwól mi pokazać ci, jak bardzo zależy mi na tobie i twoim szczęściu. Nie obiecuję, że nam wyjdzie, że będziemy tak razem już do końca życia, ale czemu nie spróbować? No powiedz, co nam stoi na przeszkodzie?
             Bellatrix milczała. Co stoi im na przeszkodzie? Wszyscy i wszystko... Tom, jej rodzice, znajomi, zasady, które do tej pory wyznawała. Miał rację, nie była typową, romantyczną dziewczyną. W niczym nie przypominała Julii, nie stała na balkonie, wzdychając do swego prywatnego Romea. Choć historia poniekąd była podobna... Dwoje ludzi, którzy chcą jedynie być ze sobą, a nie mogą... I dokładnie jak w tej cholernej tragedii to wszystko, co było między nimi miało doprowadzić do czegoś bardzo, bardzo złego. I ona o tym wiedziała. Aż zbyt dobrze wiedziała...
 - To nie wyjdzie... Nie ma prawa wyjść... - Spojrzała na niego ze smutkiem. Nie była dziewczyną, z którą mógłby być jakikolwiek chłopak... Nie potrafiła dawać na dłuższą metę szczęścia, nie chciała, by ktokolwiek ją kontrolował. Chęć bycia u boku Toma była silniejsza... O wiele silniejsza od tego pozornego zakochania...
 - Nie chcesz? - Odsunął się od niej.
 - Nie o to chodzi. To nie jest dla mnie... Wybacz... To, co z tobą przeżyłam... To było wspaniałe przeżycie, którego nigdy nie zapomnę, tak samo, jak nigdy nie zapomnę ciebie. Ale tu musi się to wszystko skończyć, nim zaplątam się w to jeszcze bardziej i nie będę potrafiła wyjść. - Wstała i odwróciła się na pięcie, mając zamiar wrócić do Hogwartu.
 - Zaczekaj! - Krzyknął za nią, ale już go nie słuchała... Starała się nie słuchać, nie odwrócić, nie podbiec do niego, by rzucić się w jego ramiona. Odchodziła, z trudem powstrzymując łzy.


~ *** ~
             Wieczorem, w Pokoju Wspólnym Slytherinu usiadł obok niej Tom. Milczał chwilę, a i ona nie kwapiła się do zaczęcia rozmowy. Czując na sobie jego wzrok, który tak doskonale znała, starała się go ignorować. Człowiek, dla którego poświęciła swoje życie i jedyną osobę, poza Cyzią i Andromedą, na której jej zależało, wierząc ślepo, że on zrobiłby to samo dla niej. Ale gdzieś w głębi swojego umysłu wiedziała doskonale, że nie zrobił by czegoś takiego ani dla niej, ani dla nikogo innego. I chyba właśnie to bolało ją najbardziej.
 - Jesteś grzeczną dziewczynką... - Usłyszała jego zimny głos. - I wiesz doskonale gdzie i przy kim jest twoje miejsce... Jeszcze zostaniesz za to nagrodzona...
            Nawet na niego nie spojrzała. Wstała i skierowała się powolnym krokiem do dormitorium dziewcząt. Cholerny Szekspir...
 






















piątek, 24 maja 2013

"Ślizgońska przyjaźń"

Wprowadzenie.

           Zaczęłam, w końcu zaczęłam pisać nową historię! Zmieniałam ją ze dwadzieścia razy, zastanawiałam się jak ma wyglądać i w końcu doszłam do wniosku, że... Po prostu znowu zacznę od nowa ;) Zarówno pierwszy rozdział, jak i pozostałe, które się tu pojawią zadedykowane są Dejwowi i Mariolce - moim dwóm przyjaciółkom. W zasadzie, to jedynym przyjaciółkom, jakie mam i kiedykolwiek miałam. Poza tym specjalna dedykacja należy się również "Wąskiemu". Nie wiem, czemu akurat Jemu... Po prostu - miałam potrzebę Mu to zadedykować, mimo, że czasem mnie denerwuję. Może tylko dlatego, że po prostu jest? Albo dlatego, że robi za mojego skrzata domowego? 

To, co tu napiszę dedykuję też ludziom, którzy są dla mnie kimś ważnym i którzy w pewny sposób zostawili jakikolwiek pozytywny ślad w moim życiu... No i dla Ciebie - czytelniku. Abyś był tu częstym gościem... 

Co do samego opowiadania. Jest to fan fiction związane z "Harry'm Potterem". Zmieniłam jednak kilka faktów i nieco inaczej przedstawiłam niektóre postacie. Wszystko na potrzeby tej historii.

Miłej lektury!


~ *** ~

I

         Wszystko zaczęło się nagle i niespodziewanie. Każdy z nas w chwili swoich narodzin zostaje przypisany do jakiegoś świata. Jedni rodzą się w zamożnych, arystokratycznych rodzinach i "skazani" są na sukces, życie w luksusie i spełnianie swoich, głównie materialnych marzeń. Ale są też ci, którzy nie należą do tych szczęściarzy. Bark pieniędzy, opieki czy miłości często nie pozwala im się odpowiednio rozwinąć. Oni nie byli wyjątkami. Też się kiedyś urodzili i zostali przypisani... Ale znaleźli się wśród nich buntownicy, ludzie, którzy nie chcieli podporządkować się zasadą i stereotypom. U jednych wzbudzili tym podziw i uznanie, u innych natomiast niechęć, nienawiść i pogardę...


~ *** ~

          Narcyza Black, blond włosa Ślizgonka o wyjątkowej urodzie siedziała zamyślona w Pokoju Wspólnym Slytherinu, na fotelu tuż obok kominka. Dochodziła dwudziesta trzecia i pokój powoli zaczynał robić się pusty. Na przeciwko niej Severus pogrążony był w jakiejś książce o eliksirach. Dziewczyna wpatrywała się w niego uważnie. Tutaj, za drzwiami Slytherinu był jej Severusem. Oboje mieli czternaście lat i w pewnym sensie fascynowali się sobą wzajemnie. Ale gdy każdego ranka wychodzili na korytarz i zmierzali do Wielkiej Sali na śniadanie, natykali się na nią... Rudowłosa Lily, Gryfonka, szlama i największy wróg Cyzi. Nie cierpiała jej tak bardzo, właśnie z powodu Sev'a. Była jedyną dziewczyną, która odważyła się z nią konkurować. A Snape... On starał się nie zwracać uwagi na to, że jego dwie przyjaciółki pałają do siebie żywą nienawiścią i gdyby tylko mogły, to by się pozabijały. 
           Teraz Cyzia upajała się myślą, że ma go tylko dla siebie. Że jej tu nie ma, nie pojawi się nagle, nie wiadomo skąd. Najgorszy był fakt, że blondynka zdawała sobie sprawę, że to właśnie Evans gra pierwsze skrzypce w życiu tego bruneta. I ten fakt przerażał ją potwornie. 
 - Żyjesz, Black? - Gdzieś z oddali dobiegł ją głos. Nie wiedziała do kogo należy... Czy w ogóle kiedykolwiek go słyszała? Z trudem rozszyfrowała, co pytający miał na myśli.
 - Nie. Umarłam śmiercią naturalną. - Burknęła. Dopiero po chwili przypomniała sobie do kogo ten głos należy. Malfoy... Lucjusz Malfoy, którego pożądała każda uczennica w tej szkole. - Czego chcesz?
 - Ja? Niczego. Po prostu byłem ciekawy, czy jeszcze kontaktujesz. - Dziewczyna uniosła głowę i ich spojrzenia się spotkały. 
             Z jednej strony nie lubiła tego wzroku. Był taki władczy, chłodny i miał w sobie coś, co budziło w człowieku niepokój. Jednak było w nim też coś, co trudno opisać. Kiedy patrzyło się w te szare oczy, miało się wrażenie, że przeszywają one człowieka na wylot... Miały w sobie tajemnicę i były nawet pociągające... 
 - Idę spać. - Wstała i podeszła do swojego zaczytanego przyjaciela. - Dobranoc, Sev.
 - Śpij dobrze, Cyzia. - Odłożył książkę, podniósł się z fotel i stanął na przeciwko niej, lekko się uśmiechając. Ustami musnął na pożegnanie jej blady policzek. Robił tak zawsze, gdy się żegnali. 
              Narcyza weszła do dormitorium dziewcząt i ułożyła się wygodnie w łóżku. Severus... Jej Severus....


~ *** ~

         Ostatnie dni września wciąż przepełnione były słońcem, dlatego też większość uczniów chciało spędzić sobotę na wylegiwaniu się w ciepłych, żółtych promieniach. Severus i Lily nie byli wyjątkami. Usadowili się przy drzewie i rozmawiali o wszystkim. Ślizgon był szczęśliwy. Lily była niesamowita. Budziła uśmiech nie tylko na jego ustach, ale i w jego oczach. Była wymarzoną przyjaciółką dla kogoś takiego, jak on... Uwielbiał zapach jej włosów i skóry, uśmiech, którym go obdarzała, zielone oczy, które patrzyły, jak żadne inne... Chciał uczestniczyć w jej życiu, być kimś, kto będzie pomagał jej zmagać się z problemami... Chciał odmienić jej życie, sprawić by było lepsze, kolorowe... Wspaniałe... Był gotowy dać jej wszystko, co tylko chciała, byle tylko patrzyła na niego tak długo, aż będzie żył... Bo to ona, jej zielone oczy były głównym sensem jego życia... 
          Snape czuł się cudownie, dopóki nie usłyszał tego znienawidzonego głosu, który budził w nim paniczny strach. Wiedział, że zaraz zacznie się piekło. Znowu będą z niego kpić, znowu zrobią z niego pośmiewisko... Po raz kolejny poczuje się jak zwykłe zero...
 - Ej, Smarkerus! - Krzyknął Syriusz Black. 
           Szedł w jego kierunku, ramię w ramie z Jamesem Potterem. Jakiś krok za nimi szedł Remus Lupin i Peter Pettigrew. Ślizgon poczuł, jak na jego żołądku zaciska się ogromna ręka z kamienia. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Odwrócił się powoli, trochę niepewnie i spojrzał w twarz swoich wrogów. Ich usta wyginały się w złośliwym uśmiechu. 
  - Evans! - Potter zwrócił się do rudowłosej. Każde słowo wymawiał głośno i wyraźnie, tak, by wszyscy go słyszeli. Powoli zaczął budzić zainteresowanie wśród innych uczniów. - Jak ty możesz zadawać się z takim ślizgońskim śmierdzielem! 
  - Zamknij się, Potter! - Warknęła dziewczyna, ale i tak wszyscy się śmiali. Severus sięgnął po różdżkę, ale Syriusz z łatwością mu ją wytrącił. 
  - Kim ty jesteś, co Snape? - Zadrwił. - Jesteś nikim! Ślizgońskim śmieciem! Nie jesteś nic wart...  
  - Jest wart znacznie więcej niż ty. - Black usłyszał za sobą wysoki, chłodny głos, który rozpoznał od razu. Poznał by go nawet na końcu świata. Ona zawsze mówiła w ten sposób, gdy chciała wyrazić swoją złość i pogardę. Odwrócił się na pięcie, a jego kumple zrobili to samo. 
   - A ty co, Black? - Tym razem odezwał się James. - Zakochałaś się w tym śmieciu?  
   - Sam jesteś śmieciem, Potter! - Warknęła, wściekła Narcyza. - Cała ta wasza banda! Cała wasza cholerna czwórka znaczy mniej, o wiele mnie, niż Severus!
   - No, no, no... Syriusz, nie wspominałeś, że twoja kuzynka gustuje w takich... Śmierdzących odrzutach... - James zagwizdał pod nosem. - Zakochałaś się?  
   - Jesteś totalnym zerem, Potter! I źle skończysz! Życzę ci tego! Życzę ci, żebyś stracił wszystko, co jest dla ciebie ważne!
   - Przeproś go, Cyźka. - Syriusz zbliżył się do niej, bardzo powoli... 
   - Bo co?!
   - Bo ten śmieć nie jest tego warty! - Kolejne trzy kroki...
             Tym razem młody Black przesadził. To był dosłownie jeden, krótki moment... W jednej chwili Narcyza zamachnęła się, a w drugiej z całej siły uderzyła zaciśniętą pięścią w nos kuzyna. Niczego nie spodziewający się Syriusz nie zdołał się uchronić, stracił równowagę i upadł na ziemię, przyciskając dłoń do krwawiącego nosa, by choć trochę zatamować krew. Wszystko działo się szybko. James chwycił Narcyzę za nadgarstek, Syriusz krzyknął, by ją puścił, ale młody Gryfon nie zdołał zareagować, bo niemal w tej samej chwili coś odrzuciło go gwałtownie. Upadł kilka metrów dalej. Cyzia spojrzała w bok i zobaczyła zmierzającego w jego stronę rozwścieczonego Lucjusza. Prawie dwa razy większy Malfoy rzucił się na wciąż leżącego Jamesa, przygniatając go do ziemi i grożąc mu różdżką. I jakby tego było mało, wtrącił się w to Lupin, nieudolnie próbując odciągnąć blondyna od swego przyjaciela. Syriusz zmierzał już w ich stronę. Cyzia chwyciła Lucjusza za ramię, ale ten zdawał się nie zwracać na nią uwagi. 
  - CO... TY... SOBIE... MYŚLISZ... - Wrzeszczał na Gryfona. - TRZYMAJ TE BRUDNE ŁAPSKA Z DALEKA OD NIEJ!
  - Lucjusz, dość! - Krzyknęła w końcu Narcyza. Chłopak opanował się wreszcie i wstał. Spojrzał na blondynkę, potem rzucił mordercze spojrzenie na czwórkę Gryfonów i odszedł. 
           Narcyza spojrzała po raz ostatni na kuzyna i odwróciła się, by znaleźć Severusa. Stał obok Lily. Stanęła kilka kroków od niego i spojrzeli na siebie w tym samym momencie. Trwali tak przez chwile, w końcu on odwrócił głowę i pognał w stronę zamku. Cyzia przeniosła wzrok na Rudą i niemal od razu wiedziała, że obie chcą zrobić to samo... 
  - Ani się waż! - Syknęła do niej i pobiegła za przyjacielem. 
             Niełatwo było go dogonić. Ale w końcu się jej udało. Chwyciła go za dłoń. Była zimna, aż przeszedł ją dreszcz... Zatrzymali się, nie patrząc na siebie. Cyzia ujęła jego drugą dłoń i odwróciła go przodem do siebie. 
  - Sverus, spójrz na mnie... Proszę... - Powiedziała cicho, a on spełnił jej prośbę z wahaniem. - Nie przejmuj się nimi... 
  - Ty nic nie rozumiesz. - Mruknął i odchylił głowę do tyłu. - Wiesz jak ja się czuje? Nie potrafiłem obronić sam siebie... To ty musiałaś to zrobić! I do tego jeszcze Lucjusz... Obronił cię przed Potterem. On, nie ja! 
  - Sev... - Zaczęła, ale nie miała pojęcia, co ma mu powiedzieć. 
  - No co? Taka jest prawda. - Puścił jej dłonie, odwrócił się i zaczął iść przed siebie. 
  - A co, jeśli James miał rację? - Chłopak zatrzymał się i drgnął lekko, ale nie odwrócił się. - Co, jeśli się w tobie zakochałam? 
             Odszedł, jakby w ogóle jej nie usłyszał. Narcyza uderzyła pięścią w ścianę. Miała ochotę krzyczeć. Severus był dla niej taki ważny, nie chciała go stracić... Ale co sobie wyobrażała? Przecież wiedziała doskonale, że on kocha się w Lily... Ona była dla niego tylko przyjaciółka, zawsze będzie na drugim miejscu...