poniedziałek, 29 lipca 2013

Liebster Award! :D




             Zostałam nominowana do  Liebster Award, przez autorkę bloga  http://hogwart-teddy-alice.blogspot.com/! ;) Macie więc okazję, by troszkę mnie poznać. Zaczynamy!

1. Co cię skłoniło do napisania bloga?

Miałam w miarę ciekawy pomysł, zaczęłam go powoli realizować, moim dwóm przyjaciółką się to spodobało i namówiły mnie, żebym opublikowała to na blogu...


2. Jaki jest twój ulubiony parring z HP?

Nie mam jakiegoś konkretnego, ulubionego, ale gdy miałabym wybierać, to byłby to chyba Severus/Narcyza i Bellatrix/Lucjusz... :D

3. Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff, Ravenclaw?? :)

Myślę, że chyba najbardziej lubię Hufflepuff. Czuję się Puchonką, myślę, że biorąc pod uwagę mój charakter, zachowanie i niezdarność właśnie tam bym trafiła. Mam naprawdę ogromny szacunek do tego domu. Poza tym lubię też Slytherin ;)

4. Dlaczego Harry Potter??

Od pierwszej strony praktycznie nie mogłam się oderwać od tej książki. Czytałam nawet w nocy, pod kołdrą, z latarką w ręce i praktycznie o niczym innymi nie mówiłam... Jednym słowem historia o nastoletnim czarodzieju mnie zaczarowała :)

5. Harry Potter od którego roku? Przez cały ten czas? ^^

Zaczęło się jakoś w piątej klasie, czyli jakieś ponad cztery lata... I, oczywiście, przez cały ten czas, wciąż mi on towarzyszy! :3

6. Twoja ulubiona postac z HP

Jest ich kilka, ale głównie, to Narcyza, Bellatrix i Syriusz.

7. Najmniej lubiana postać z HP

Chyba Dolores Umbridge, przypomina mi jedną, wredną nauczycielkę xD

8.  Czy ciekawią cię inne książki niz HP?

Głównie kryminały.

9. Ulubiony cytat z HP?

"Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję wam!"

10.Jaki jest twój patronus i dlaczego?

Pies rasy bokser, ponieważ kiedyś miałam takiego psa i bardzo mi go brakuje.

11. Twoje ulubione stworzenie z HP?

Kieł :D

Od razu mówię, że nie wiem jeszcze, kiedy nominuję te jedenaście blogów, bo ja na razie mam może dwa ;D Ale w końcu to zrobię! ^_^

sobota, 27 lipca 2013

"Problemy z kobietami..."

VI


              Andromeda nie lubiła świąt. Towarzystwo rodziny zbyt ją męczyło, nie potrafiła porozumieć się z tymi ludźmi. Mimo to nie miała przecież wyboru, musiała tu wracać, to był jej dom, a jego mieszkańcy byli, a przynajmniej powinni być, bliskimi jej osobami, których  nie mogła zostawić. Choć pewnie nie przejęli by się zbytnio, gdyby jej tu nie było. Chciała porozmawiać z kimś, kto choć trochę ją rozumiał. Usiadła przy biurku, wyciągnęła z szafki pergamin, atrament i pióro. Postanowiła napisać do Ted'a. On zapewne miał świetne święta, jego rodzina była zupełnie inna. Swoją drogą, An postanowiła zapytać ojca, czy zna jakiegoś Tonksa, który pracuje w Ministerstwie.
            Zaczynała właśnie pisać, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiło ja to trochę, zazwyczaj gdy zamykała się w pokoju nikt jej nie przeszkadzał. Odruchowo spojrzała w tamtą stronę i rzuciła od niechcenia, by osoba pukająca weszła. Okazało się, że był to Syriusz i Andromedzie szczerze ulżyło. Był od niej młodszy o dwa lata, ale najlepiej dogadywała się właśnie z nim. Byli podobni, oboje nie akceptowali rodzinnych zasad, choć była jedna rzecz, która ich różniła - Syriusz potrafił się do tego otwarcie przyznać, a An miała z tym mały problem.
 - Wchodź, wchodź. - Zachęciła kuzyna. - I zamknij proszę drzwi.
                Spełnił jej prośbę, po czym usiadł na łóżku. Spojrzał na kuzynkę niepewnie, nabierając oddechu. Wiedziała, że chce jej coś powiedzieć, ale postanowiła dać mu chwilę, by sam się na to zebrał. Nie miała zamiaru na niego naciskać, najwyraźniej było to coś dla niego trudnego i nie wiedział, jak zacząć. An doskonale to znała, nieraz już była w takiej sytuacji i wiedziała, że to  nie jest nic przyjemnego.
 - Mam kłopot. - Powiedział w końcu.
 - Mów, postaramy się jakoś zaradzić. - Uśmiechnęła się do niego, jakby chciała mu bez słów powiedzieć, że nie ma się czego bać.
 - No więc... Jesteś dziewczyną...
 - W sumie, to ty całkiem odkrywczy jesteś...
 - Przestań, An! Daj mi jakoś zacząć, to nie jest łatwe. - Skrzywił się.
 - Dobra, obiecuję, że wreszcie się zamknę. - Puściła do niego oko. - Mów.
 - Chodzi o dziewczynę. - Powiedział to tak szybko, że Andromeda ledwo zrozumiała słowa.
 - Nie wiesz, jak zagadać?
 - Mniej więcej... Zaraz ci wszystko wytłumaczę. - Znowu zamilkł na chwilę. - Ma na imię Dorcas. Możliwe, że ją znasz...
 - Dorcas  Meadowes? Ta brunetka z Gryffindoru, jest na tym samym roku, co ty?
 - Tak, właśnie ona...
 - No, mój drogi... Szarpnąłeś się i to nieźle... Z tego, co zauważyłam ma spore powodzenie...
 - Nie musisz mnie dodatkowo dobijać. - Zmierzył ją wzrokiem. - Może i ma powodzenie, ale ja nie jestem gorszy. Dziewczyny mnie lubią. - Przeczesał dłonią swoje ciemne włosy.
 - Tak, tak... To na pewno dlatego zawsze i wszędzie chodzisz w towarzystwie trzech chłopaków. - An zachichotała.
 - Andromeda! Miałaś mi pomóc, a nie się ze mnie nabijać!
 - Przepraszam. No, ale ja dalej nie wiem, jaki masz problem. Nie wiesz, jak zagadać?
 - Już zagadałem... Przed świętami... Nie radziła sobie z transmutacją, a mi idzie całkiem nieźle, więc trochę jej pomogłem. No i tak sobie rozmawialiśmy... A od kiedy przyjechałem na święta, codziennie piszemy.
 - No to wszystko idzie świetnie.
 - No właśnie nie do końca. Chciałbym ją gdzieś zaprosić, ale mam z tym masę problemów. Po pierwsze, nie wiem jak mam jej to napisać. Podobno dziewczyny nie lubią tak prosto z mostu... Po drugie, nie wiem gdzie. Po trzecie nie wiem jak wymknąć się z domu. Po czwarte w co mam się niby ubrać? Po piąte co jej kupić? No bo przecież nie pójdę tak z pustymi rękami, prawda? - Andromeda spojrzała na kuzyna, wypuszczając powietrze ze świstem.
 - I ja mam ci niby pomóc? - Uniosła jedną brew z powątpiewaniem.
 - Jesteś dziewczyną, więc się na tym znasz.
 - Dobra, po kolei. Nie wiesz, jak masz ją zaprosić tak?
 - No... Napisałem próbny list, ale nie wiem, czy jest dobry...
 - Pokaż.
                Chłopak wyciągnął niepewnie z kieszeni pomiętą kartkę i podał ją kuzynce. Z błagalnym wzrokiem wydukał:
 - Tylko się ze mnie nie śmiej!
 - No zobaczymy...
                 An rozłożyła pergamin i pokręciła głową z powątpiewaniem, widząc pismo kuzyna. Jak ta dziewczyna się odczytywała?! Zaczęła czytać i już od pierwszej linijki z trudem powstrzymywała śmiech, co było potwornie trudne.

Kochana  Droga Dorcas!
 
 
 
Piszemy ze sobą już dość długo, a Ty jesteś taka ładna! I tak sobie myślę, że to okropna szkoda, że mogę z Tobą tylko pisać, a nie mogę Cię zobaczyć i nacieszyć się Twoją ładną twarzą i dużymi oczami. Więc tak sobie pomyślałem, że może byśmy się spotkali? Śniło mi się ostatnio, że ja Cię zaprosiłem, a Ty mnie wyśmiałaś i powiedziałaś, że jestem głupi, bo myślałem, że się ze mną umówisz. To nie było miłe, więc proszę, nie śmiej się ze mnie. Więc jeśli się zgodzisz, to będę bardzo szczęśliwy.
 
Syriusz.
 
 
 
 
                 Andromeda oderwała wzrok od listu i spojrzała na kuzyna. Udało jej się opanować i nie wybuchnąć śmiechem. W sumie, to ten tekst nawet trochę ją wzruszył, nie miała pojęcia, że Syriusz może być taki "wrażliwy". Wzięła głęboki oddech, nie wiedziała za bardzo, co mam mu powiedzieć. A raczej jakich użyć słów, by nie zrozumiał jej źle.
 - Ogólnie list jest strasznie pogmatwany, bez ładu i składu, ale nie jest źle. Powiedziałabym wręcz, że jest trochę... Słodki. - Uśmiechnęła się niepewnie, widząc jego minę. - Ale trzeba to zmienić. Jakby ona to przeczytała... Nie wiem, czy miałaby ochotę na spotkanie. Widać, że ci zależy, ale chyba zbyt mocno to pokazałeś. Chodzi o to, że możesz ją przez to nieco spłoszyć... Przez swoją bezpośredniość. Trudno jest mi coś powiedzieć, bo jej nie znam...
 - Pomożesz mi to napisać?
 - Ja?!
 - Umiesz pisać naprawdę ładnie.
 - A skąd ty to niby wiesz?
 - No bo... - Zawahał się. - Kiedyś zostawiłaś na biurku swój wiersz... Wszedłem, bo chciałem cię o coś spytać i przypadkiem przeczytałem.
 - Nie wiesz, że nie rusza się cudzych rzeczy?! - Warknęła.
 - Wiem, przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać. Czemu to ukrywasz? Mogłabyś naprawdę osiągnąć wiele dzięki tym wierszom.
 - Zamknij się i słuchaj: ani słowa więcej o moich, jak ty to nazywasz, wierszach, rozumiesz?! Wtedy może ci pomogę.
 - Wierszach? Ale jakich wierszach? - Spojrzał na nią, niby zdziwiony.
 - No. I tak ma być. - Powiedziała w końcu. - No dobra, weźmy się za to...
                 Wyciągnęła z szafki kolejną czystą kartkę i podała Syriuszowi pióro i kałamarz. Posadziła chłopaka przed biurkiem i zaczęła chodzić po pokoju, mrucząc coś pod nosem.
 - Uważam, że nie ma sensu przesadzać. Nie przyjaźnicie się, jesteście tylko znajomymi. Spłoszysz ją tylko listem miłosnym.
 - To co mam napisać?
 - Daj mi coś ułożyć. - Dziewczyna zastanowił się chwilę i zaczęła powoli dyktować: - Ostatnio wiele ze sobą piszemy i pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać... Nie! Nie pisz tego! - Krzyknęła nagle. - To głupie... Idiotycznie brzmi! Napisz jej po prostu, że dobrze ci się z nią gada i chciałbyś się z nią spotkać. Zapytaj, czy ma na to ochotę i kiedy ma czas. I tyle. Koniec. Kropka.
 - No ale... - Syriusz spojrzał na kuzynkę z naburmuszoną miną. - To takie... Mało romantyczne.
 - Romantyk się znalazł. - Prychnęła An. - Uwierz mi, tak będzie lepiej.
 - No dobra. - Chłopak z westchnieniem pochylił się nad pergaminem, zamoczył koniuszek pióra w atramencie i zaczął powoli pisać. W końcu, po dość długiej chwili milczenia, odezwał się: - Skończyłem.
                   Andromeda przeczytała to, co napisał i pokiwała głową. Teraz było zdecydowanie lepiej.
 - Dobra, idziemy dalej. Jeżeli chodzi o miejsce, nie mam pojęcia. To powinniście ustalić już razem. Co jeszcze?
 - Jak mam niby wyjść z domu, żeby nikt nie zauważył, że mnie nie ma?
 - A dlaczego miałbyś się wymykać po kryjomu? - Dziewczyna spojrzała ze zdziwieniem na kuzyna.
 - Jeżeli będę chciał wyjść, to rodzice zaczną pytać gdzie, z kim, po co, dlaczego... Nie mam zamiaru mówić im prawdy, a skłamać też nie mogę, bo niby co miałbym wymyślić? Na spotkanie z Jamesem, Remusem czy Peterem na pewno mnie nie wypuszczą.
 - A czemu nie chcesz po prostu powiedzieć prawdy?
 - No bo... Jest mi trochę głupio.
 - Oj, Syriusz, Syriusz... - An zachichotała cicho. - Idź do swojego ojca, kiedy będzie sam. Powiedz mu, że chciałbyś się umówić z miłą koleżanką, podkreśl, że jest czystej krwi, bardzo ją lubisz, a do tego jest śliczna i mądra. Na pewno się zgodzi.
 - Ojciec? - Chłopak uniósł brew z powątpiewaniem.
 - Jest o wiele łagodniejszy, niż twoja matka. Na pewno zrozumie, a wręcz pewnie się ucieszy. Nie będzie miał nic przeciwko, zobaczysz. On zdaje sobie sprawę, że chłopcy w twoim wieku interesują się już dziewczynami.
 - A nie mogłabyś z nim pogadać? On zawsze cię lubił...
 - Pójdziemy do niego razem, ok?
 - No dobra. Ale w co ja mam się ubrać? No i chciałbym jej dać jakiś prezent, ale nie wiem jaki.
 - A to już nie do mnie...
 - A do kogo niby?
 - Do Cyzi. Ona się zna na ubraniach i na pewno pomoże ci coś wybrać.
 - A ty nie możesz?
 - Nie.
 - Ale ja ostatnio nie mam najlepszych kontaktów z Narcyzą. Nie gadamy ze sobą. - Przyznał.
 - No to zaczniecie. Świetny sposób, żeby się pogodzić. Możemy iść do niej nawet zaraz.
 - Nie wiem, czy chce.
 - Wolisz być zdany sam na siebie?
 - Nie...
 - No właśnie. Wyślij ten list i idziemy do Narcyzy. - Zdecydowała Andromeda, a Syriusz nie odważył się jej sprzeciwić. 
              Wysłał list i wrócił do pokoju kuzynki, ta jednak od razu zaprowadziła go do Narcyzy. Blondynka najwyraźniej miała zamiar gdzieś wyjść, bo właśnie wyjmowała z szafy czerwony, zimowy płaszcz do kolan. Spojrzała zdziwiona na Syriusza, unosząc przy tym brwi i marszcząc nos.
 - A ty czego znowu chcesz? - Warknęła.
 - Spokojnie, Narcyza, spokojnie. - Andromeda starała się uspokoić siostrę. Najwyraźniej było gorzej, niż myślała. - Wychodzisz gdzieś?
 - Miałam zamiar.
 - A masz może chwilę?
 - No... O co chodzi?
 - Syriusz ma mały problem. - Powiedziała An, wpychając kuzyna do środka i zamykając drzwi. - Umówił się z dziewczyną i nie ma w co się ubrać. Poza tym chciałby jej coś kupić i też nie wie co.
 - Ach, to o to chodzi? - Narcyza zdawała się złagodnieć nieco, również jej marsowa mina nagle zniknęła. - Umówiłeś się z dziewczyną? Świetnie, może reszcie się czymś zajmiesz i przestaniesz napastować ludzi, którzy nic ci nie zrobili!
                     Syriusz już chciał jej odpowiedzieć coś obraźliwego w stosunku do Snape'a, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. To nie była pora na kłótnie.
 - To pomożesz mi czy nie? - Spytał zniecierpliwiony.
 - Spróbuję. - Powiedziała wreszcie. - Teraz wychodzę, może będę na Pokątnej, to rozejrzę się za czymś, co mógłbyś jej kupić. Oczywiście pewnie nie wiesz, co ona lubi?
 - Nie za bardzo.
 - Tak też myślałam. No, mniejsza. Coś wymyślę. A co do ubioru... Wieczorem zrobię przegląd twojej szafy. Tam też na pewno coś znajdziemy. - Syriusz miał wrażenie, że przez twarz Narcyzy przeleciał cień uśmiechu, ale nie był pewien czy nie było to tylko złudzenie. - A teraz wybaczcie, ale muszę już iść.
 - Dzięki, Cyźka. - Chłopak odetchnął z ulga. Jednak dobrze było mieć kuzynki...
                   Cała trójka wyszła z pokoju Narcyzy. Każde z nich już rozeszło się w swoją stronę, kiedy Narcyza nagle zatrzymała się. Udało się jej jeszcze złapać Syriusza.
 - A tak w ogóle... To kim jest ta dziewczyna? - Spytała z czystej ciekawości.
 - Dorcas Meadowes. - Brunet spojrzał na nią.
 - Ach, ona... No cóż, nie jest jeszcze taka zła... Posądzałam cię o gorszy gust. - Narcyza zmierzyła kuzyna wzrokiem, po czym odwróciła się na pięcie i zbiegła po skrzypiących nieco schodach.


~***~
 
                   Lucjusz już czekał na nią przy drzwiach. Założyła szybko buty i razem wyszli na zewnątrz. Było zimno, śnieg sypał, choć nie był specjalnie gęsty, a gałęzie pozbawione liści poruszał lekki, zimny wiatr. Blondynka zadrżała, nagły spadek temperatury dawała się jej we znaki. Szli powoli, nie rozmawiając ze sobą, każde pogrążone w swoich myślach. Och, po co on w ogóle prosił ją o to wyjście, skoro teraz nie zamierzał nawet zamienić z nią słowa? Coraz bardziej żałowała, że ruszyła się na krok z domu, w dodatku w jego towarzystwie. Gdyby była tu z Severusem, byłoby zupełnie inaczej. Na pewno miałaby już za sobą kilka wybuchów niekontrolowanego śmiechu, byłaby cała w śniegu i ani przez chwilę nie żałowałaby, że się tu znalazła. Ale Lucjusz był zupełnie inny. W sumie nawet go nie lubiła, zgodziła się na to wyjście tylko dlatego, że miała w sobie jeszcze jakieś człowiecze odruchy i współczuła mu śmierci matki. Nie chciał go więc zostawić samego. Ależ ona była głupia, zawsze musiała się w coś wpakować. Czemu nie poszedł do Andromedy albo do Bellatrix, tylko akurat do niej?!
 - O czym myślisz? - Spytał nagle. "Cóż za idiotyczne pytanie." - pomyślała Cyzia.
 - O niczym szczególnym - Odpowiedziała bez specjalnego zainteresowania. - Po co w ogóle idziemy na Pokątną? Nie mogliśmy normalnie pogadać w domu?
 - Jeśli nie chciałaś, mogłaś powiedzieć. - Mruknął, patrząc na nią chłodnymi, stalowymi oczyma. Narcyza tylko prychnęła, przewracając oczami.
 - Po prostu nie rozumiem, co za różnica, czy będziemy siedzieć cicho w domu, czy na Pokątnej. Szczególnie, że pogoda raczej nie sprzyja spacerom.
 - To ty się uparłaś, żeby iść. Mówiłem, że możemy użyć proszku Fiuu.
 - Owszem, uparłam się, bo myślałam, że to będzie coś ciekawszego. Gdybyś faktycznie był taki interesujący, jak myślą te szkolne idiotki, to potrafiłbyś zainteresować mnie jakąś ciekawą rozmową. Ale dla ciebie to zbyt wiele. Nie rozumiem, co one w tobie widzą. Nie jesteś zabawny, nie potrafisz zainteresować. Masz jedynie pieniądze i nazwisko, a te paniusie sprawiły, że teraz masz się za nie wiadomo co i myślisz, że każda będzie się za tobą uganiać. Śmieszne. - Spojrzała na niego wyzywająco, jakby chciała go zachęcić do kontrataku. Była ciekawa, co ma do powiedzenia. Naprawdę denerwowała ją ta jego pewność siebie, szelmowski uśmieszek i pogarda dla całego świata.
 - Jesteś zdecydowanie zbyt pewna siebie, Narcyzo. - Młody Malfoy zachowywał pozorny spokój. - Niewiele wiesz, za to zbyt dużo mówisz. Nie wyjdzie ci to na dobre, w końcu się o tym przekonasz.
 - Grozisz mi, Malfoy? - Zatrzymała się nagle, spojrzała na niego i uniosła jedną brew, zaciskając usta w cienką linię. 
 - Ależ skądże znowu. Ja cię tylko ostrzegam. - Odpowiedział z uśmiechem.
 - Doskonale wiesz, że to, co powiedziałam jest prawdą, ale nie potrafisz się z tym pogodzić. To jest twój problem.
                     Nie odpowiedział, tylko chwycił ją za nadgarstek i  pociągnął za sobą. Chciała się wyrwać, była zła, nie lubiła, gdy ktoś zachowywała się w ten sposób w stosunku do niej. Uważała to w pewnym sensie za próbę zniewolenia, nie liczenie się z jej zdaniem. Kazała mu przestać, ale na nim jakoś nie zrobiło to wrażenia. Często prowadzili między sobą coś w rodzaju wojny na słowa. Najwyraźniej oboje to lubili, choć zazwyczaj to Lucjusz pierwszy odpuszczał. Narcyza zawsze zastanawiała się, czemu się poddawał, przecież nie należał do ludzi, którzy w ten sposób odpuszczają, zazwyczaj lubił mieć ostatnie słowo. Spojrzała na niego, udało jej się wyrównać kroku, mimo, że on wciąż zaciskał palce na jej nadgarstku. Patrzył uparcie przed siebie, udając, że jej nie zauważa. Musiała się nieźle namęczyć, by utrzymać jego tępo, gdyż szedł naprawdę szybko.
 - A tobie gdzie się tak spieszy? - Syknęła, mierząc go wściekłym wzrokiem.
 - Nie zaczynaj znowu. Nie mam zamiaru się z tobą sprzeczać, jesteś kobietą, w życiu nie przyjmiesz do wiadomości, że możesz się mylić. - Tym razem na nią spojrzał.
 - Znawca kobiet się znalazł. - Prychnęła.
 - Swoim zachowaniem tylko potwierdzasz moją teorię.
                           Reszta drogi na Pokątną zajęła im głównie nie sprzeczkach. Uspokoili się jednak, gdy byli już na miejscu. Mimo świąt i niezbyt sprzyjającej pogody wielu czarodziejów wybrało się dziś na świąteczne zakupy. Ta ulica nigdy nie była pusta... Cyzia przypomniała sobie, że ma wybrać coś dla Dorcas. Wiedziała, gdzie pójść w takiej sytuacji. Ruszyła wolnym korkiem przed siebie, nie zwracając uwagi na swojego towarzysza. Dopiero gdy stanęła przed witryną sklepu, by przyjrzeć się wystawie, dostrzegła, że chłopak cały czas za nią szedł. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Był to sklep z magicznymi ozdobami i biżuterią. Narcyza wybrała już to, co chciała kupić. Dostrzegła wisiorek, który zmieniał kolor w zależności od nastroju osoby, która go aktualnie nosiła. Jeśli była wesoła, ozdoba miała kolor żółty, gdy stawała się zła, kolor przeistaczał się w czerwony. Kolor czarny oznaczał smutek i przygnębienie, zielony spokój, pomarańczowy niecierpliwość... Można by tak wymieniać jeszcze długo... Ściągnęła wisiorek z półki i podeszła do lady. Podała go sprzedawcy, zapłaciła i od razu wyszła ze sklepu.
 - Kolejne świecidełko do kolekcji? - Lucjusz przyjrzał się jej.
 - To nie dla mnie. - Odpowiedziała krótko.
 - A dla kogo? - Drążył temat.
 - Na brodę Merlina, Malfoy, czy ty musisz zadawać tyle pytań?! - Zniecierpliwiła się.
 - Nie wiedziałem, że to tajemnica.
 - To nie jest tajemnica. Po prostu nie mam ochoty ci odpowiadać.
 - Dobra, dobra, spokojnie. - Lucjusz pokręcił głową i zaśmiał się. - Chodźmy napić się czegoś ciepłego.
                    Weszli do niewielkiej, przytulnej kawiarni. Pomieszczeni było jasne, ściany miały kolor turkusu, wisiało na nich kilka obrazów przedstawiających głównie górskie i morskie krajobrazy. Stało tu dość sporo okrągłych, niezbyt dużych stolików, które w większości były zajęte. Lucjusz podszedł do baru, by zamówić dla nich dwie herbaty i razem z Narcyzą usiedli przy stoliku stojącym w kącie niedaleko okna. Tym razem milczenie było kłopotliwe, dziewczyna co jakiś czas odgarniała z twarzy jasne włosy i spoglądała na chłopaka.
 - Sądzę, że to była pomyłka. - Powiedział nagle, a Cyzia spojrzała na niego pytająco.
 - Co konkretnie?
 - To całe zabójstwo... - Wyjaśnił po chwili, patrząc w przestrzeń pustym wzrokiem. - Myślę, że ktoś, kto zabił moją matkę nie zrobił tego celowo. Ona nie miała aż takich wrogów.
 - A skąd ty to możesz wiedzieć? - Uniosła jedną brew.
 - Znałem moją matkę.
 - Lucjusz obudź się! Takie rzeczy się nie zdarzają, no chyba, że w kiepskich powieściach kryminalnych. To nie była pomyłka, rozumiesz? Nie mogła nią być. To było zaplanowane od samego początku aż do końca i wykonane idealnie. - Dziewczyna pokręciła głową ze współczuciem. - Nie ma mowy o pomyłce...
 - Ale moja matka nie należała do tego typu ludzi. Kto miałby ją zamordować?
 - Nie wiesz, jaka była kiedyś. Nie znasz całego jej życia, wiesz tylko to, co ci powiedziała. Nie wiesz, co kiedyś robiła... Nie masz zielonego pojęcia czy miała jakiś wrogów i kim oni byli. Nie wiesz nic, Lucjuszu.
 - Ale się dowiem.
 - Zostaw tą sprawę aurorom. Sam nic nie wskórasz, jedynie możesz wplątać się w jakieś kłopoty. Nie baw się w detektywa, dobrze ci radzę. - Ich rozmowa została na chwilę przerwana przez kelnera, który postawił przed nimi dwie filiżanki z parującą herbatą. Jasnowłosa upił łyk.
 - Sam nie wiem co o tym myśleć.
 - Najlepiej staraj się o tym nie myśleć.
                     Chłopak nie odpowiedział. Jej rady raczej mu się nie przydadzą, jak niby miał nie myśleć o zabójstwie własnej matki? Do tego nie wiedział jeszcze kto to zrobił i jaki miał motyw. Spojrzał zamyślony na swoją towarzyszkę. W niej bynajmniej nie mógł szukać pomocy w odnalezieniu mordercy. Narcyza uważała, że przesadza i powinien zostawić to wszystko w spokoju. A przecież nie było tak łatwo to zrobić. Westchnął tylko cicho.
                      Zostawili temat jego matki. Najwyraźniej nie był on zbyt odpowiedni na tą chwilę. Rozmawiali teraz o rzeczach błahych, zwyczajnych i codziennych. W końcu stwierdzili, że czas już wracać do domu. Zapłacili za herbatę, ubrali się i wyszli na dwór. Kupili trochę proszku Fiuu, żadne z nich nie miało zamiaru wracać do domu na nogach. Po pięciu  minutach byli już w domu.

~***~
 
 
                        Narcyza weszła do pokoju Syriusza. Chłopak leżał na łóżku ze wzrokiem wlepionym w sufit. Młoda Black rozglądnęła się wokoło z niesmakiem. W pokoju jej kuzyna panował potworny bałagan i dziewczyna zaczęła się poważnie zastanawiać, jak on się tu odnajduje. Brunet spojrzał na nią i od razu usiadł.
 - I jak? Masz coś? - Spytał zniecierpliwiony, patrząc na nią, wiercąc się i kręcąc.
 - Może być? - Spytała, podając mu zakupiony łańcuszek.
 - Co to?
 - Jeśli go założy, to będzie pokazywał jaki ma nastrój.
 - Wow... Fajne, naprawdę! - Chłopak pokiwał głową z entuzjazmem.
 - Cieszę się.
 - Powiesz mi jeszcze w co się ubrać?
                           Niebieskooka zajrzała do jego szafy i westchnęła cicho. W życiu nie widziała większego chaosu. Zaczęła przeglądać ubrania bez większego entuzjazmu, aż w końcu wybrała mu jakiś strój. Wyglądał całkiem przyzwoicie i Narcyza z trudem powstrzymała lekki uśmiech.
 - Naprawdę mam nadzieję, że zajmiesz się tą swoją panienką i odwalisz się wreszcie od Severusa. - Powiedziała, wstając i zmierzając do drzwi.
 - Czemu tak bardzo go bronisz? - Spytał szybko chłopak.
 - Bo jest moim przyjacielem i uważam, że to jak go traktujecie jest niesprawiedliwe i podłe. - Odpowiedziała chłodno, wychodząc na korytarz i zamykając za sobą drzwi.  



Kilka słów od autorki!

Rozdział był napisany już wcześniej, ale, nie ukrywam, że nie mogłam się zebrać, by go przeczytać i poprawić ewentualne błędy... Robiłam to na raty przez trzy noce, więc nie wiem, co z tego wyszło ;)
 













piątek, 19 lipca 2013

"Morderstwo"

            V


              Świat pokryty był białym, zimnym puchem, na drzewach nie było liści, dni były krótkie, a wieczory długie i leniwe. Większość uczniów Hogwartu siedziała właśnie w pociągu, który sunął szybko po torach w stronę Londynu. Wracali na święta do domów.
             Andromeda siedziała w jednym z przedziałów, wraz z innymi Ślizgonami. Czytała jakąś książkę, ignorując zupełnie rozmowy swoich znajomych. W końcu wstała i wyszła na zewnątrz. Przecisnęła się między uczniami, zerkając do innych przedziałów. Chciała znaleźć Ted'a. I w końcu jej się to udało. Siedział wraz ze swoimi znajomymi, również Puchonami. Andromeda zawahała się, nie wiedząc, czy powinna wejść do środka, obecność osób z innego domu nieco ją krępowała. Mimo to, biorąc głęboki oddech, otworzyła drzwi przedziału i weszła. Uśmiechając się niepewnie, wydukała dość cicho:
 - Cześć... Mogę na chwilę wyrwać Ted'a?
 - Cześć. - Przywitali się chórem.
 - Jasne, że możesz. - Ted zerwał się z miejsca i wyszedł za nią, zamykając drzwi przedziału. - Jak się masz?
 - W porządku... Ale strasznie się nudziłam, miałam potrzebę z kimś pogadać.
 - No to świetnie trafiłaś, u nas jest zawsze wesoło i głośno.
 - U was? - Spojrzała na niego niepewnie.
 - No tak. Usiądziesz z nami w przedziale.
 - Nie... Nie, to nie jest dobry pomysł.
 - A to niby czemu?
 - Bo jestem Ślizgonką? Bo siedzi tam Frank Longbottom, któremu moja siostra dała już nieraz w kość i który zapewne mnie nienawidzi?
 - Przesadzasz! Chodź. Nie będzie tak źle, jak ci się wydaje. Opowiadałem im o tobie i naprawdę chcą cię poznać. Zaufaj mi.
 - Sama nie wiem... - Ted jednak nie miał zamiaru tolerować jej niepewności. Chwycił ją za rękę i wciągnął niemal siłą do swojego przedziału.
 - Teraz macie okazje poznać ją osobiście! Przedstawiam wam Andromedę Black, najlepszą Ślizgonkę, jaką ludzkość widziała!
 - Przestań! - Mruknęła dziewczyna, niemal czując, jak się czerwieni.
 - To jest Johnny... - Ted, zupełnie ignorując jej słowa wskazał na chłopaka, który siedział najbliżej. Następnie przedstawił jej resztę swoich znajomych: Franka, Jenny, Doriana i Anabellę.
  

~***~
 
 
             Pociąg powoli zbliżał się już na stację King's Cross w Londynie. Uczniowie powoli szykowali się do spotkania z rodzicami. Narcyza chciała jeszcze szybko zamienić kilka słów z Severusem na osobności. Nic wcześniej nie tłumacząc, wyciągnęła go z przedziału i lekko uśmiechnęła się pod nosem.
 - Chciałam ci udowodnić, że wbrew temu, co sobie o mnie myślisz, wcale nie potrzebuję pieniędzy moich rodziców... - Zaczęła spokojnie, a widząc, że chłopak chce jej przerwać, kontynuowała szybko: - Chciałam dać ci coś od siebie. Tylko od siebie.
                Podała mu niewielkie, czarne pudełko, przewiązane czerwoną wstążką. Sev spojrzał najpierw na prezent, a później na nią i powoli, delikatnie podniósł wieczko. Mała figurka blondwłosej dziewczyny zaczęła się powoli obracać w rytm cichej muzyki, połyskując lekko w słabym światle. Severus przyglądał się temu z ledwo widocznym uśmiechem na ustach.
 - Wesołych świąt, Severusie. - Wyszeptała Narcyza, muskając lekko jego policzek.
 - Sama to zrobiłaś? 
 - Tak... - Wyciągnęła swoją różdżkę i uśmiechnęła się do chłopaka. - Wystarczy odrobina magii.
 - Dziękuję. - Nie musiał już nic więcej dodawać, Narcyzie wystarczył sam wyraz jego twarzy. Po prostu najzwyczajniejszy w świecie uśmiech zadowolenia. - Wesołych świąt...
                  Pociąg zahamował. Znaleźli się na stacji. Cyzia, nie mówiąc już nic więcej i jednocześnie nie pozwalając już nic dodać swojemu przyjacielowi, weszła do przedziału i, korzystając z pomocy jednego ze Ślizgonów, zabrała swój kufer po czym skierowała się w stronę wyjścia z pociągu.  
                  Na zewnątrz było zimno, więc dziewczyna otuliła się szczelniej płaszczem, drżąc nieco. Ciągnąc za sobą kufer starała się odnaleźć swoich rodziców. Udało jej się to po chwili. Przeciskając się w tłumie zaczęła zmierzać w ich stronę. Jej drobna postura wcale jej tego nie ułatwiała. Kilka razy omal nie upadła, pchnięta przez kogoś o wiele większego. W końcu jednak udało jej się dotrzeć do celu i, co zauważyła z niemałym zdziwieniem, była druga. Miała wrażenie, że przeciska się między tymi wszystkimi ludźmi całe wieki.
 - A reszta gdzie? - Jej matka spojrzała najpierw na nią, a potem na jej młodszego kuzyna, Regulusa. Niezłe powitanie...
 - Nie mam pojęcia. - Mruknęła Narcyza.
 - Ja też nie... - Odezwał się Regulus chwilę później.
                   W końcu jednak wszyscy dotarli: Bellatrix, Andromeda i Syriusz. Cyzia była zadowolona, że wrócą wreszcie do domu, będzie mogła spokojnie włożyć coś wygodniejszego i zamknąć się w swoim pokoju z kubkiem gorącej czekolady. Spojrzała zdziwiona na rodziców, którzy wciąż pozostawali w bezruchu, jakby nie zauważali w ogóle, że są już w komplecie.
 - Nie idziemy do domu? - Spytała Bella, patrząc na matkę.
 - Nie. - Mruknęła kobieta. - Czekamy jeszcze na Lucjusza.
 - Malfoy'a? - Spytała Cyzia.
 - A znasz jakiegoś innego? - Matka spojrzała na nią jak na idiotkę.
 - A mogę choć wiedzieć, czemu na niego czekamy?
 - Wszystkiego dowiecie się w domu. - Uciął pan Black.
 - Widzę go! Lucjusz! Lucjuszu, tutaj! - Druella zamachała do chłopaka, który podszedł do nich pospiesznie.
 - Dzień dobry. - Przywitał się, jednocześnie kłaniając się lekko w stronę państwa Black. - Przepraszam bardzo za spóźnienie, nie chciałem, żeby państwo na mnie czekali, ale...
 - Och, nic się nie stało, kochaniutki! - Przerwała mu pospiesznie pani Black.
 - Wracajmy do domu! - Pan Black zniecierpliwił się w końcu.
             
 
~***~
 
 
              Jednak gdy byli już w ogromnym domu Black'ów przy Grimmauld Place Narcyzie nie dane było odpocząć w samotności. Rodzice kazali im zostawić kufry i od razu przenieść się do salonu. Nikt nie odważył się sprzeciwić, nawet Syriusz, choć widać było, że żadne z nich nie jest zachwycone. Narcyza, Andromeda i Bellatrix zajęły niewielką kanapę, najbliżej kominka. Pozostali pozajmowali wolne fotele, zostawiając sporą sofę, którą zajęli Druella, Cygnus, Walburga i Orion Black. Każdy był ciekawy, co chcieli im powiedzieć, no i dlaczego był tu z nimi Lucjusz.
 - Jak wiecie ja i pan Malfoy jesteśmy przyjaciółmi od lat. - Zaczął spokojnie Cygnus Black, patrząc na córki i siostrzeńców poważnym wzrokiem. - Dlatego też Lucjusz jest tu dzisiaj z nami i to mnie przypadło zadanie przekazania wam tej smutnej wiadomości...
              Mężczyzna zamilkł, a wszyscy zgromadzeni ukradkiem spoglądali na Lucjusza, który jednak mimo wszystko zachowywał idealnie kamienną twarz. Pan Black wziął głębszy oddech, jakby miało to dodać mu siły do kontynowania:
 - Otóż dwa dni temu dowiedzieliśmy się o śmierci pani Malfoy. Tragicznej śmierci. - Wiadomość ta zrobiła wrażenie na wszystkich, tylko Lucjusz zdawał się być niespecjalnie poruszony. - Została... Zamordowana.
 - Zamordowana? - Wymknęło się Narcyzie. Lubiła panią Malfoy.  - Ale kto... Przecież ona...
 - Nie wiadomo. - Niemal wyszeptała Druella. - Twój ojciec, Lucjuszu, poprosił nas, byśmy się tobą zajęli... On chce osobiście dopilnować, by sprawca został schwytany.
 - Czy mogę wyjść? - Młody Malfoy zdawał się zupełnie nie słyszeć słów matki Cyzi.
 - Oczywiście.
                  Chłopak wstał i wyszedł, nie patrząc na nikogo. W pokoju zapadła głucha cisza. Każdy bał się odezwać, bo nikt z nich  nie miał pojęcia, co powiedzieć, jak się w takiej sytuacji zachować.
  - Możecie iść do siebie i przygotować się do kolacji. - Cygnus wstał i wyszedł jako pierwszy. Za nim powoli ulotnili się inni.

             
 
 
~***~
 
 
              Lucjusz Malfoy zamknął się sam w pokoju, do którego wcześniej zaprowadził go skrzat domowy Black'ów. Opadł na łóżko i leżał w bezruchu, wpatrując się pustym wzrokiem w sufit. Przeczuwał, że coś jest nie tak, ale nie przeszło mu nawet przez myśl, że ktoś zamordował jego matkę... Niby czemu, po co? Jakich mogła mieć wrogów? Chłopak ukrył twarz w dłoniach. W głowie miał mętlik, nie potrafił wymyślić niczego racjonalnego. Nie sądził, by jego ojciec przejął się zbytnio śmiercią żony. Jakoś nigdy Lucjusz nie miał okazji przekonać się, że ten mężczyzna darzy panią Malfoy głębszym uczuciem. Przeczuwał, że ją zdradza, dla niego nie liczyły się cudze uczucia.
                Jak przez mgłę przypomniał sobie twarz matki. Wyglądała dużo młodziej. Zobaczył uśmiech, który tak doskonale znał, wzrok pełen miłości i ciepła. Po chwili dostrzegł też siebie. On również był młodszy i to o ile! Tylko ogromny salon w Dworze Malfoy'ów wyglądał niemal identycznie jak teraz. Na oko pięcioletni Lucjusz bawił się, zadowolony z życia, pod czujnym okiem swej matki. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Wzrok kobiety i chłopca powędrował odruchowo w tamtą stronę. W progu stał Abraxas Malfoy. Patrzył na swoją rodzinę chłodnym wzrokiem. W takich sytuacjach dzieci zazwyczaj zrywają się, zostawiają wszystkie zabawki i podbiegają do taty, by po chwili znaleźć się w jego ramionach. Jednak Lucjusz jedynie odwrócił wzrok, udając, że nie widzi ojca.
 - Mogę cię na chwilę prosić, Julio? - Pan Malfoy zwrócił się do swojej żony chłodnym tonem, który nie miał w sobie żadnych większych emocji. Kobieta wstała powoli z fotela i bez słowa ruszyła w stronę męża. Gdy przechodziła obok synka, zmierzwiła delikatnie dłonią jego blond włosy.
              Chwilę później, przez lekko uchylone drzwi chłopiec usłyszał krzyk. Najpierw swojej matki, później ojca, a po chwili oba głosy wymieszały się w jeden. Nie wiedział, co krzyczą, ale tak może i było lepiej. Przycisnął małe rączki do uszu, by słyszeć jak najmniej i zacisnął mocno powieki spod których i tak pociekły łzy. A przecież on nie mógł płakać. Tata nigdy mu na to nie pozwalał, zawsze krzyczał, gdy widział u niego łzy. Chwilę później krzyki ucichły, ale Lucjusz nawet nie drgnął. Gdy tylko usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi, skulił się jeszcze mocniej, bojąc się, że to może Abraxas. Ale nie był to pan Malfoy, ale jego żona. Podeszła szybko do swojego syna i wzięła go na ręce, po czym usiadła razem z nim w fotelu i mocno przytuliła.
 - Już dobrze, kochanie. - Usłyszał jej szept.
 - Ale on na ciebie krzyczał... - Wydukał chłopiec, unosząc lekko głowę i patrząc na matkę zaczerwienionymi od płaczu oczami.
 - Tak już czasem jest, że dorośli się kłócą. Ale to normalne, nie masz się czym przejmować.
               Wtedy jej uwierzył. Ale z czasem, gdy stawał się coraz starszy, nie mogła już mu niczego podobnego wmówić. Zresztą, wtedy nie było już takiej potrzeby. Zawsze, gdy się kłócili, Lucjusz zamykał się w swoim pokoju, a później udawał, że nic nie słyszał i o niczym nie wie. Na dłuższą metę było to trochę kłopotliwe, ale chłopak wolał już się trochę pomęczyć, niż poruszać sprawy małżeńskie swoich rodziców. Obiecał sobie tylko jedno. Jeśli kiedykolwiek będzie miał żonę i dziecko, nigdy nie będzie zachowywał się tak, jak jego ojciec.
                Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Nie miał pojęcia, ile tak leżał, ale miał wrażenie, że minęło przynajmniej kilka godzin. Podniósł się, wzdychając przy tym cicho, poprawił trochę ubranie, przetarł zmęczoną twarz i zaprosił pukającego do środka. Drzwi otworzyły się powoli, jakby trochę niepewnie. Najpierw pojawiła się w pokoju głowa Narcyzy, a po krótkiej chwili reszta jej szczupłego ciała. Spojrzała na Lucjusza, jakby sama nie wiedziała, co tu w ogóle robi.
 - Jest kolacja... Zejdziesz czy mam wysłać skrzata domowego, żeby przyniósł ci coś do pokoju? - Spytała cicho, starając się zachować swój normalny, nieco chłodnawy ton głosu.
 - Zejdę... Daj mi chwilę... Będę za pięć minut. - Cyzia kiwnęła lekko głową i wycofała się z pokoju, ale niemal od razu znowu się w nim znalazła.
 - Gdybyś czegoś potrzebował... Chciał pogadać, albo po prostu pomilczeć w towarzystwie... To wiesz, gdzie mnie szukać.
 - Nie musisz się do niczego zmuszać. - Spojrzał na nią.
 - Nie zmuszam się. - Narcyza poczuła lekką złość.
 - Tak nagle masz ochotę ze mną gadać? Albo milczeć? - Chłopak uniósł lekko brew.
 - Ty się nigdy nie zmienisz. - Syknęła. Odwróciła się na piecie i wyszła z pokoju, trzaskając lekko drzwiami.
               Miała rację... On nie miał zamiaru się zmieniać.
 
 
~***~
 
 
              Święta rodziny Black'ów mijały raczej ponuro, choć tak naprawdę każdy udawał, że jest inaczej. Temat zmarłej tak tragicznie pani Malfoy krążył nad wszystkimi mieszkańcami domu przy Grimmauld Place  niczym straszne, natrętne widmo. Nawet gdy nikt nie wspominał tej kobiety, to i tak wszyscy o niej myśleli i zastanawiali się nad tym, kto i dlaczego zrobił coś tak potwornego. Dla Lucjusza nie była to zbyt komfortowa sytuacja. Źle się czuł, gdy otaczało go tyle ludzi, szczególnie, że wszyscy wciąż rzucali mu współczujące spojrzenia, wzdychali cicho i nie mieli pojęcia, jak z nim rozmawiać. Chyba po raz pierwszy w życiu czuł się tak samotny, tak bardzo potrzebował drugiego człowieka... Przypomniał sobie, co kilka dni temu powiedziała Narcyza. "Gdybyś czegoś potrzebował... Chciał pogadać, albo po prostu pomilczeć w towarzystwie... To wiesz, gdzie mnie szukać..." - usłyszał w głowie jej głos.
                Był już wieczór, po kolacji rodzina Black'ów zebrała się w dużym salonie. Taki już mieli zwyczaj. Mimo to Narcyza i Syriusz ulotnili się dość szybko. Żadne z nich najwyraźniej nie miało ochoty przesiadywać w towarzystwie rodziny. Lucjusz, wciąż wspominając w głowie ostatnią rozmowę z dziewczyną, postanowił wykorzystać jej propozycję, mimo, że ich spotkanie nie zakończyło się zbyt pokojowo i od tamtego czasu nie zamienili ze sobą ani słowa. Potrzebował jej teraz, mimo, że w życiu nie przyznał by się do tego, jak bardzo... Wszedł powoli po schodach, które skrzypiały cicho pod ciężarem jego ciała. W końcu stanął przed drzwiami, do których przytwierdzona była tabliczka z napisem N. V. Black. Lucjusz rozszyfrował skróty - Narcyza Viviane. Drugie imię zapewne wybierała jej matka, chciała, by córka miała coś choć trochę francuskiego... Tak, jakby sama uroda jej nie wystarczała... Zapukał cicho i po chwili usłyszał jej chłodny, dźwięczny głos, który zaprosił go do środka spokojnym "proszę". Otworzył drzwi, wszedł i zamknął je za sobą niemal bezdźwięcznie.
 - Malfoy? A ty czego tu chcesz? - Uniosła lekko jedną, jasną brew, spojrzawszy na niego jasnoniebieskimi oczami.
                   Nie odpowiedział jej, ale usiadł spokojnie na łóżku, obrzucając ją szarym, chłodnym spojrzeniem. Jego usta wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu, oczy jednak wciąż pozostały bez wyrazu. Przybliżył się do niej trochę, wziął głębszy oddech i, nie pozbywając się z bladej twarzy uśmiechu, zaczął spokojnie:
 - Postanowiłem skorzystać z twojej propozycji... - Czekał na jakąkolwiek jej reakcję, ale ona nie okazała żadnego zainteresowania. - Ale nie chcę milczeć. Chcę rozmawiać.
 - Rozmawiać? - Pokiwała powoli głową. - W porządku. O czym?
 - Może o tym, co tam masz? - Dopiero teraz zobaczył drewnianą podkładkę, na której leżała kartka. Narcyza natomiast zaciskała długie palce na ołówku. - Rysujesz?
 - Nie wiem, czy można to nazwać rysowaniem... - Zawahała się trochę, przyciskając kartkę do ciała.
 - Pokaż... Ocenie. - Nie pytał ją o zdanie. Wyciągnął w jej stronę rękę, chcąc wziąć od niej kartkę. O dziwo nie zaprotestowała. Patrzyła na niego tylko niepewnie, jakby była trochę zawstydzona.
                   To, co Lucjusz ujrzał chwile potem nieco zbiło go z tropu. Nie spodziewał się, by Narcyza była mistrzem ołówka, nigdy nie widział, by cokolwiek rysowała. Ale gdy to zobaczył... Rysunek przedstawiał jej siostry - Bellatrix i Andromedę. Tak, Lucjusz był pewny, że to one. Każdy szczegół był idealnie oddany. Spojrzał z niedowierzaniem na blondynkę.
 - Sama to  narysowałaś? - Spytał, wciąż nie mogąc w to uwierzyć.
 - No... Tak. - Pokiwała powoli głową.
 - To jest... Świetne! Nie miałem pojęcia, że umiesz tak rysować.
 - Nie przesadzaj.
 - Narysujesz mnie?
 - Odbiło ci, Malfoy? - Prychnęła. Czyżby wracali do codzienności?
 - Możliwe... - Omiótł wzorkiem jej ciało. - Ale naprawdę chcę, żebyś mnie narysowała...
 - Idiota. - Mruknęła, zabierając mu rysunek Belli i An. Później chwyciła nową kartkę i ponownie zacisnęła palce na ołówku. - Ustaw się jakoś, czy coś...
                      Spełnił jej prośbę bez słowa. Podczas gdy ona zaczęła rysować, on mógł spokojnie się jej przyjrzeć. Ubrana w czarne legginsy i luźną, kremową tunikę, z włosami upiętymi na czubku głowy w niedbały kok, z rzęsami pociągniętymi jedynie tuszem wyglądała o wiele lepiej. Blada twarz wyrażała jedynie skupienie, gdy poruszając szybko ołówkiem po kartce, spoglądała od czasu do czasu na niego. Nie odzywała się, najwyraźniej wolała pracować w ciszy. Zagryzała lekko wargę. Lucjusz wtedy w końcu zrozumiał, dlaczego miała takie powodzenie. Nawet teraz, w tym niedbałym na pozór wyglądzie, wyglądała pięknie.
                       W końcu odłożyła ołówek i przyjrzała się swojemu dziełu, marszcząc lekko czoło i mrużąc oczy. Po chwili podniosła głowę i podała mu kartkę. Lucjusz przyjrzał się jej z uznaniem. Nie mógł udawać, rysunek był świetny.
 - Mogę go zatrzymać? - Zapytał w końcu.
 - Proszę bardzo. - Ona wciąż zachowywała swój zwykły, zimny ton, mimo, że on był nieco bardziej przyjaźnie nastawiony.
                         Na nocnej szafce, stojącej tuż obok sporego łóżka stał aparat. Lucjusz wziął go i oglądnął dokładnie. Narcyza obserwowała go z uwagą. Chłopak włączył go i po chwili pstryknął flesz. Chłopak spojrzał na zrobione przez siebie zdjęcie Narcyzy i podał je jej.
 - Je też możesz sobie zatrzymać. Albo wyrzucić... Co chcesz. - Wzruszyła ramionami. - Nie wyszłam najlepiej.
 - Ja uważam inaczej. - Powiedział stanowczo. - Ale chętnie je sobie zostawię.
 - Czemu ty jesteś taki dziwny?  - Spytała nagle. Jej pytanie zaskoczyło go i nie mógł tego w żaden sposób ukryć.
 - Dziwny? - Uniósł brew ze zdziwieniem na twarzy. - Jestem... Normalny.
 - Nie... Jesteś...
 - Jaki?
 - Nie wiem. - Wypuściła powietrze z cichym świstem i opadła na poduszkę. - Nie umiem tego określić... Mogę cię o coś spytać?
 - Spytać możesz zawsze... Najwyżej nie odpowiem.
 - Jaki jest twój ojciec? Kiedy się z nim rozmawia, sprawia wrażenie takiego przykładnego tatusia i męża, ale... Ja mam inne wrażenie. To, w jaki sposób mówi i patrzy... Jest takie okropnie sztuczne...
 - Mój ojciec... - Zawahał się. Czy powinien jej to powiedzieć? Chciał z kimś o tym porozmawiać, potrzebował tego. Ale chyba nie był pewien, czy Narcyza jest odpowiednią osobą. - Cóż... On nie sprawdził się najlepiej w roli ojca.
 - Naprawdę nie podejrzewasz kto mógł... No wiesz... - Urwała, nie wiedząc, czy powinna to mówić.
 - Kto mógł zabić moją matkę? - Dokończył za nią.
 - No tak...
 - Nie mam pojęcia. - Westchnął cicho, choć miał pewne podejrzenia... Wziął rysunek i zdjęcie. - Pójdę już.
 - Dobranoc, Lucjuszu...
 - Śpij dobrze. - Spojrzał na nią jeszcze raz, wstał powoli i wyszedł z jej pokoju.
                  Gdy był już u siebie opadł na łóżku. Po chwili przebrał się w piżamę i ponownie ułożył wygodnie. Wziął do ręki jej zdjęcie, rysunek natomiast położył na niewielkiej szafce niedaleko łóżka. Zaczął się zastanawiać, czy Narcyza nie ma przypadkiem czegoś z willi. W ogóle nie przypominała Black'ów. Urodę odziedziczyła zdecydowanie po matce i według Lucjusza tak było zdecydowanie lepiej. Dziwiło go jego własne zachowanie. Nie przepadał za Narcyzą. Wydawała mu się okropnie słaba, niezdecydowana i zbyt uległa. Nie lubił takich ludzi. Kogoś mu przypominała... Jego matkę... Westchnął cicho, chowając fotografię do szafki, którą zamknął z trzaskiem. "Ogarnij się, Malfoy! - skarcił się w myślach. - Nie ma co rozmyślać o jednej, głupiej dziewusze, skoro możesz mieć każdą, wystarczy, że kiwniesz tylko palcem". Był tylko jeden, mały problem... Właśnie świadomość, że może mieć każdą, zaostrzała jego pragnienie posiadania właśnie tej jednej... Wiedział doskonale, że mimo jej uległości, nie może mieć jej na wyłączność... Bo na nią najwyraźniej nie działał jego "urok osobisty" i arystokratyczne pochodzenie... Kobiety... Czemu zawsze muszą tak wszystko komplikować?
                   Myślał o niej w sposób, którego trochę się wstydził i którego na pewno nigdy nikomu by nie wyjawił... Myślał o Narcyzie jak o kobiecie. Nie był za specjalnie grzeczny, już nieraz całował nie jedną dziewczynę, czasem nawet dotykał jej piersi, czy tyłka. Ale nigdy o żadnej z nich nie myślał, gdy się rozstawali. W zasadzie były dla niego tylko zwykłymi panienkami, których ciała służyły mu do testów. Później mógł pochwalić się kumplom, których zazdrość wręcz zżerała. O Narcyzie jednak mógł sobie tylko pomarzyć...
 



Kilka słów od Autorki.

W końcu dodałam kolejny rozdział. Ostatnio wena niezbyt mi dopisywała, co niestety trochę odbiło się na tekście... Ech, mam nadzieję, że następna notka pojawi się nieco szybciej. A tymczasem... Uciekam spać, jest grubo po pierwszej...

Miłej lektury! :3