piątek, 19 lipca 2013

"Morderstwo"

            V


              Świat pokryty był białym, zimnym puchem, na drzewach nie było liści, dni były krótkie, a wieczory długie i leniwe. Większość uczniów Hogwartu siedziała właśnie w pociągu, który sunął szybko po torach w stronę Londynu. Wracali na święta do domów.
             Andromeda siedziała w jednym z przedziałów, wraz z innymi Ślizgonami. Czytała jakąś książkę, ignorując zupełnie rozmowy swoich znajomych. W końcu wstała i wyszła na zewnątrz. Przecisnęła się między uczniami, zerkając do innych przedziałów. Chciała znaleźć Ted'a. I w końcu jej się to udało. Siedział wraz ze swoimi znajomymi, również Puchonami. Andromeda zawahała się, nie wiedząc, czy powinna wejść do środka, obecność osób z innego domu nieco ją krępowała. Mimo to, biorąc głęboki oddech, otworzyła drzwi przedziału i weszła. Uśmiechając się niepewnie, wydukała dość cicho:
 - Cześć... Mogę na chwilę wyrwać Ted'a?
 - Cześć. - Przywitali się chórem.
 - Jasne, że możesz. - Ted zerwał się z miejsca i wyszedł za nią, zamykając drzwi przedziału. - Jak się masz?
 - W porządku... Ale strasznie się nudziłam, miałam potrzebę z kimś pogadać.
 - No to świetnie trafiłaś, u nas jest zawsze wesoło i głośno.
 - U was? - Spojrzała na niego niepewnie.
 - No tak. Usiądziesz z nami w przedziale.
 - Nie... Nie, to nie jest dobry pomysł.
 - A to niby czemu?
 - Bo jestem Ślizgonką? Bo siedzi tam Frank Longbottom, któremu moja siostra dała już nieraz w kość i który zapewne mnie nienawidzi?
 - Przesadzasz! Chodź. Nie będzie tak źle, jak ci się wydaje. Opowiadałem im o tobie i naprawdę chcą cię poznać. Zaufaj mi.
 - Sama nie wiem... - Ted jednak nie miał zamiaru tolerować jej niepewności. Chwycił ją za rękę i wciągnął niemal siłą do swojego przedziału.
 - Teraz macie okazje poznać ją osobiście! Przedstawiam wam Andromedę Black, najlepszą Ślizgonkę, jaką ludzkość widziała!
 - Przestań! - Mruknęła dziewczyna, niemal czując, jak się czerwieni.
 - To jest Johnny... - Ted, zupełnie ignorując jej słowa wskazał na chłopaka, który siedział najbliżej. Następnie przedstawił jej resztę swoich znajomych: Franka, Jenny, Doriana i Anabellę.
  

~***~
 
 
             Pociąg powoli zbliżał się już na stację King's Cross w Londynie. Uczniowie powoli szykowali się do spotkania z rodzicami. Narcyza chciała jeszcze szybko zamienić kilka słów z Severusem na osobności. Nic wcześniej nie tłumacząc, wyciągnęła go z przedziału i lekko uśmiechnęła się pod nosem.
 - Chciałam ci udowodnić, że wbrew temu, co sobie o mnie myślisz, wcale nie potrzebuję pieniędzy moich rodziców... - Zaczęła spokojnie, a widząc, że chłopak chce jej przerwać, kontynuowała szybko: - Chciałam dać ci coś od siebie. Tylko od siebie.
                Podała mu niewielkie, czarne pudełko, przewiązane czerwoną wstążką. Sev spojrzał najpierw na prezent, a później na nią i powoli, delikatnie podniósł wieczko. Mała figurka blondwłosej dziewczyny zaczęła się powoli obracać w rytm cichej muzyki, połyskując lekko w słabym światle. Severus przyglądał się temu z ledwo widocznym uśmiechem na ustach.
 - Wesołych świąt, Severusie. - Wyszeptała Narcyza, muskając lekko jego policzek.
 - Sama to zrobiłaś? 
 - Tak... - Wyciągnęła swoją różdżkę i uśmiechnęła się do chłopaka. - Wystarczy odrobina magii.
 - Dziękuję. - Nie musiał już nic więcej dodawać, Narcyzie wystarczył sam wyraz jego twarzy. Po prostu najzwyczajniejszy w świecie uśmiech zadowolenia. - Wesołych świąt...
                  Pociąg zahamował. Znaleźli się na stacji. Cyzia, nie mówiąc już nic więcej i jednocześnie nie pozwalając już nic dodać swojemu przyjacielowi, weszła do przedziału i, korzystając z pomocy jednego ze Ślizgonów, zabrała swój kufer po czym skierowała się w stronę wyjścia z pociągu.  
                  Na zewnątrz było zimno, więc dziewczyna otuliła się szczelniej płaszczem, drżąc nieco. Ciągnąc za sobą kufer starała się odnaleźć swoich rodziców. Udało jej się to po chwili. Przeciskając się w tłumie zaczęła zmierzać w ich stronę. Jej drobna postura wcale jej tego nie ułatwiała. Kilka razy omal nie upadła, pchnięta przez kogoś o wiele większego. W końcu jednak udało jej się dotrzeć do celu i, co zauważyła z niemałym zdziwieniem, była druga. Miała wrażenie, że przeciska się między tymi wszystkimi ludźmi całe wieki.
 - A reszta gdzie? - Jej matka spojrzała najpierw na nią, a potem na jej młodszego kuzyna, Regulusa. Niezłe powitanie...
 - Nie mam pojęcia. - Mruknęła Narcyza.
 - Ja też nie... - Odezwał się Regulus chwilę później.
                   W końcu jednak wszyscy dotarli: Bellatrix, Andromeda i Syriusz. Cyzia była zadowolona, że wrócą wreszcie do domu, będzie mogła spokojnie włożyć coś wygodniejszego i zamknąć się w swoim pokoju z kubkiem gorącej czekolady. Spojrzała zdziwiona na rodziców, którzy wciąż pozostawali w bezruchu, jakby nie zauważali w ogóle, że są już w komplecie.
 - Nie idziemy do domu? - Spytała Bella, patrząc na matkę.
 - Nie. - Mruknęła kobieta. - Czekamy jeszcze na Lucjusza.
 - Malfoy'a? - Spytała Cyzia.
 - A znasz jakiegoś innego? - Matka spojrzała na nią jak na idiotkę.
 - A mogę choć wiedzieć, czemu na niego czekamy?
 - Wszystkiego dowiecie się w domu. - Uciął pan Black.
 - Widzę go! Lucjusz! Lucjuszu, tutaj! - Druella zamachała do chłopaka, który podszedł do nich pospiesznie.
 - Dzień dobry. - Przywitał się, jednocześnie kłaniając się lekko w stronę państwa Black. - Przepraszam bardzo za spóźnienie, nie chciałem, żeby państwo na mnie czekali, ale...
 - Och, nic się nie stało, kochaniutki! - Przerwała mu pospiesznie pani Black.
 - Wracajmy do domu! - Pan Black zniecierpliwił się w końcu.
             
 
~***~
 
 
              Jednak gdy byli już w ogromnym domu Black'ów przy Grimmauld Place Narcyzie nie dane było odpocząć w samotności. Rodzice kazali im zostawić kufry i od razu przenieść się do salonu. Nikt nie odważył się sprzeciwić, nawet Syriusz, choć widać było, że żadne z nich nie jest zachwycone. Narcyza, Andromeda i Bellatrix zajęły niewielką kanapę, najbliżej kominka. Pozostali pozajmowali wolne fotele, zostawiając sporą sofę, którą zajęli Druella, Cygnus, Walburga i Orion Black. Każdy był ciekawy, co chcieli im powiedzieć, no i dlaczego był tu z nimi Lucjusz.
 - Jak wiecie ja i pan Malfoy jesteśmy przyjaciółmi od lat. - Zaczął spokojnie Cygnus Black, patrząc na córki i siostrzeńców poważnym wzrokiem. - Dlatego też Lucjusz jest tu dzisiaj z nami i to mnie przypadło zadanie przekazania wam tej smutnej wiadomości...
              Mężczyzna zamilkł, a wszyscy zgromadzeni ukradkiem spoglądali na Lucjusza, który jednak mimo wszystko zachowywał idealnie kamienną twarz. Pan Black wziął głębszy oddech, jakby miało to dodać mu siły do kontynowania:
 - Otóż dwa dni temu dowiedzieliśmy się o śmierci pani Malfoy. Tragicznej śmierci. - Wiadomość ta zrobiła wrażenie na wszystkich, tylko Lucjusz zdawał się być niespecjalnie poruszony. - Została... Zamordowana.
 - Zamordowana? - Wymknęło się Narcyzie. Lubiła panią Malfoy.  - Ale kto... Przecież ona...
 - Nie wiadomo. - Niemal wyszeptała Druella. - Twój ojciec, Lucjuszu, poprosił nas, byśmy się tobą zajęli... On chce osobiście dopilnować, by sprawca został schwytany.
 - Czy mogę wyjść? - Młody Malfoy zdawał się zupełnie nie słyszeć słów matki Cyzi.
 - Oczywiście.
                  Chłopak wstał i wyszedł, nie patrząc na nikogo. W pokoju zapadła głucha cisza. Każdy bał się odezwać, bo nikt z nich  nie miał pojęcia, co powiedzieć, jak się w takiej sytuacji zachować.
  - Możecie iść do siebie i przygotować się do kolacji. - Cygnus wstał i wyszedł jako pierwszy. Za nim powoli ulotnili się inni.

             
 
 
~***~
 
 
              Lucjusz Malfoy zamknął się sam w pokoju, do którego wcześniej zaprowadził go skrzat domowy Black'ów. Opadł na łóżko i leżał w bezruchu, wpatrując się pustym wzrokiem w sufit. Przeczuwał, że coś jest nie tak, ale nie przeszło mu nawet przez myśl, że ktoś zamordował jego matkę... Niby czemu, po co? Jakich mogła mieć wrogów? Chłopak ukrył twarz w dłoniach. W głowie miał mętlik, nie potrafił wymyślić niczego racjonalnego. Nie sądził, by jego ojciec przejął się zbytnio śmiercią żony. Jakoś nigdy Lucjusz nie miał okazji przekonać się, że ten mężczyzna darzy panią Malfoy głębszym uczuciem. Przeczuwał, że ją zdradza, dla niego nie liczyły się cudze uczucia.
                Jak przez mgłę przypomniał sobie twarz matki. Wyglądała dużo młodziej. Zobaczył uśmiech, który tak doskonale znał, wzrok pełen miłości i ciepła. Po chwili dostrzegł też siebie. On również był młodszy i to o ile! Tylko ogromny salon w Dworze Malfoy'ów wyglądał niemal identycznie jak teraz. Na oko pięcioletni Lucjusz bawił się, zadowolony z życia, pod czujnym okiem swej matki. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Wzrok kobiety i chłopca powędrował odruchowo w tamtą stronę. W progu stał Abraxas Malfoy. Patrzył na swoją rodzinę chłodnym wzrokiem. W takich sytuacjach dzieci zazwyczaj zrywają się, zostawiają wszystkie zabawki i podbiegają do taty, by po chwili znaleźć się w jego ramionach. Jednak Lucjusz jedynie odwrócił wzrok, udając, że nie widzi ojca.
 - Mogę cię na chwilę prosić, Julio? - Pan Malfoy zwrócił się do swojej żony chłodnym tonem, który nie miał w sobie żadnych większych emocji. Kobieta wstała powoli z fotela i bez słowa ruszyła w stronę męża. Gdy przechodziła obok synka, zmierzwiła delikatnie dłonią jego blond włosy.
              Chwilę później, przez lekko uchylone drzwi chłopiec usłyszał krzyk. Najpierw swojej matki, później ojca, a po chwili oba głosy wymieszały się w jeden. Nie wiedział, co krzyczą, ale tak może i było lepiej. Przycisnął małe rączki do uszu, by słyszeć jak najmniej i zacisnął mocno powieki spod których i tak pociekły łzy. A przecież on nie mógł płakać. Tata nigdy mu na to nie pozwalał, zawsze krzyczał, gdy widział u niego łzy. Chwilę później krzyki ucichły, ale Lucjusz nawet nie drgnął. Gdy tylko usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi, skulił się jeszcze mocniej, bojąc się, że to może Abraxas. Ale nie był to pan Malfoy, ale jego żona. Podeszła szybko do swojego syna i wzięła go na ręce, po czym usiadła razem z nim w fotelu i mocno przytuliła.
 - Już dobrze, kochanie. - Usłyszał jej szept.
 - Ale on na ciebie krzyczał... - Wydukał chłopiec, unosząc lekko głowę i patrząc na matkę zaczerwienionymi od płaczu oczami.
 - Tak już czasem jest, że dorośli się kłócą. Ale to normalne, nie masz się czym przejmować.
               Wtedy jej uwierzył. Ale z czasem, gdy stawał się coraz starszy, nie mogła już mu niczego podobnego wmówić. Zresztą, wtedy nie było już takiej potrzeby. Zawsze, gdy się kłócili, Lucjusz zamykał się w swoim pokoju, a później udawał, że nic nie słyszał i o niczym nie wie. Na dłuższą metę było to trochę kłopotliwe, ale chłopak wolał już się trochę pomęczyć, niż poruszać sprawy małżeńskie swoich rodziców. Obiecał sobie tylko jedno. Jeśli kiedykolwiek będzie miał żonę i dziecko, nigdy nie będzie zachowywał się tak, jak jego ojciec.
                Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Nie miał pojęcia, ile tak leżał, ale miał wrażenie, że minęło przynajmniej kilka godzin. Podniósł się, wzdychając przy tym cicho, poprawił trochę ubranie, przetarł zmęczoną twarz i zaprosił pukającego do środka. Drzwi otworzyły się powoli, jakby trochę niepewnie. Najpierw pojawiła się w pokoju głowa Narcyzy, a po krótkiej chwili reszta jej szczupłego ciała. Spojrzała na Lucjusza, jakby sama nie wiedziała, co tu w ogóle robi.
 - Jest kolacja... Zejdziesz czy mam wysłać skrzata domowego, żeby przyniósł ci coś do pokoju? - Spytała cicho, starając się zachować swój normalny, nieco chłodnawy ton głosu.
 - Zejdę... Daj mi chwilę... Będę za pięć minut. - Cyzia kiwnęła lekko głową i wycofała się z pokoju, ale niemal od razu znowu się w nim znalazła.
 - Gdybyś czegoś potrzebował... Chciał pogadać, albo po prostu pomilczeć w towarzystwie... To wiesz, gdzie mnie szukać.
 - Nie musisz się do niczego zmuszać. - Spojrzał na nią.
 - Nie zmuszam się. - Narcyza poczuła lekką złość.
 - Tak nagle masz ochotę ze mną gadać? Albo milczeć? - Chłopak uniósł lekko brew.
 - Ty się nigdy nie zmienisz. - Syknęła. Odwróciła się na piecie i wyszła z pokoju, trzaskając lekko drzwiami.
               Miała rację... On nie miał zamiaru się zmieniać.
 
 
~***~
 
 
              Święta rodziny Black'ów mijały raczej ponuro, choć tak naprawdę każdy udawał, że jest inaczej. Temat zmarłej tak tragicznie pani Malfoy krążył nad wszystkimi mieszkańcami domu przy Grimmauld Place  niczym straszne, natrętne widmo. Nawet gdy nikt nie wspominał tej kobiety, to i tak wszyscy o niej myśleli i zastanawiali się nad tym, kto i dlaczego zrobił coś tak potwornego. Dla Lucjusza nie była to zbyt komfortowa sytuacja. Źle się czuł, gdy otaczało go tyle ludzi, szczególnie, że wszyscy wciąż rzucali mu współczujące spojrzenia, wzdychali cicho i nie mieli pojęcia, jak z nim rozmawiać. Chyba po raz pierwszy w życiu czuł się tak samotny, tak bardzo potrzebował drugiego człowieka... Przypomniał sobie, co kilka dni temu powiedziała Narcyza. "Gdybyś czegoś potrzebował... Chciał pogadać, albo po prostu pomilczeć w towarzystwie... To wiesz, gdzie mnie szukać..." - usłyszał w głowie jej głos.
                Był już wieczór, po kolacji rodzina Black'ów zebrała się w dużym salonie. Taki już mieli zwyczaj. Mimo to Narcyza i Syriusz ulotnili się dość szybko. Żadne z nich najwyraźniej nie miało ochoty przesiadywać w towarzystwie rodziny. Lucjusz, wciąż wspominając w głowie ostatnią rozmowę z dziewczyną, postanowił wykorzystać jej propozycję, mimo, że ich spotkanie nie zakończyło się zbyt pokojowo i od tamtego czasu nie zamienili ze sobą ani słowa. Potrzebował jej teraz, mimo, że w życiu nie przyznał by się do tego, jak bardzo... Wszedł powoli po schodach, które skrzypiały cicho pod ciężarem jego ciała. W końcu stanął przed drzwiami, do których przytwierdzona była tabliczka z napisem N. V. Black. Lucjusz rozszyfrował skróty - Narcyza Viviane. Drugie imię zapewne wybierała jej matka, chciała, by córka miała coś choć trochę francuskiego... Tak, jakby sama uroda jej nie wystarczała... Zapukał cicho i po chwili usłyszał jej chłodny, dźwięczny głos, który zaprosił go do środka spokojnym "proszę". Otworzył drzwi, wszedł i zamknął je za sobą niemal bezdźwięcznie.
 - Malfoy? A ty czego tu chcesz? - Uniosła lekko jedną, jasną brew, spojrzawszy na niego jasnoniebieskimi oczami.
                   Nie odpowiedział jej, ale usiadł spokojnie na łóżku, obrzucając ją szarym, chłodnym spojrzeniem. Jego usta wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu, oczy jednak wciąż pozostały bez wyrazu. Przybliżył się do niej trochę, wziął głębszy oddech i, nie pozbywając się z bladej twarzy uśmiechu, zaczął spokojnie:
 - Postanowiłem skorzystać z twojej propozycji... - Czekał na jakąkolwiek jej reakcję, ale ona nie okazała żadnego zainteresowania. - Ale nie chcę milczeć. Chcę rozmawiać.
 - Rozmawiać? - Pokiwała powoli głową. - W porządku. O czym?
 - Może o tym, co tam masz? - Dopiero teraz zobaczył drewnianą podkładkę, na której leżała kartka. Narcyza natomiast zaciskała długie palce na ołówku. - Rysujesz?
 - Nie wiem, czy można to nazwać rysowaniem... - Zawahała się trochę, przyciskając kartkę do ciała.
 - Pokaż... Ocenie. - Nie pytał ją o zdanie. Wyciągnął w jej stronę rękę, chcąc wziąć od niej kartkę. O dziwo nie zaprotestowała. Patrzyła na niego tylko niepewnie, jakby była trochę zawstydzona.
                   To, co Lucjusz ujrzał chwile potem nieco zbiło go z tropu. Nie spodziewał się, by Narcyza była mistrzem ołówka, nigdy nie widział, by cokolwiek rysowała. Ale gdy to zobaczył... Rysunek przedstawiał jej siostry - Bellatrix i Andromedę. Tak, Lucjusz był pewny, że to one. Każdy szczegół był idealnie oddany. Spojrzał z niedowierzaniem na blondynkę.
 - Sama to  narysowałaś? - Spytał, wciąż nie mogąc w to uwierzyć.
 - No... Tak. - Pokiwała powoli głową.
 - To jest... Świetne! Nie miałem pojęcia, że umiesz tak rysować.
 - Nie przesadzaj.
 - Narysujesz mnie?
 - Odbiło ci, Malfoy? - Prychnęła. Czyżby wracali do codzienności?
 - Możliwe... - Omiótł wzorkiem jej ciało. - Ale naprawdę chcę, żebyś mnie narysowała...
 - Idiota. - Mruknęła, zabierając mu rysunek Belli i An. Później chwyciła nową kartkę i ponownie zacisnęła palce na ołówku. - Ustaw się jakoś, czy coś...
                      Spełnił jej prośbę bez słowa. Podczas gdy ona zaczęła rysować, on mógł spokojnie się jej przyjrzeć. Ubrana w czarne legginsy i luźną, kremową tunikę, z włosami upiętymi na czubku głowy w niedbały kok, z rzęsami pociągniętymi jedynie tuszem wyglądała o wiele lepiej. Blada twarz wyrażała jedynie skupienie, gdy poruszając szybko ołówkiem po kartce, spoglądała od czasu do czasu na niego. Nie odzywała się, najwyraźniej wolała pracować w ciszy. Zagryzała lekko wargę. Lucjusz wtedy w końcu zrozumiał, dlaczego miała takie powodzenie. Nawet teraz, w tym niedbałym na pozór wyglądzie, wyglądała pięknie.
                       W końcu odłożyła ołówek i przyjrzała się swojemu dziełu, marszcząc lekko czoło i mrużąc oczy. Po chwili podniosła głowę i podała mu kartkę. Lucjusz przyjrzał się jej z uznaniem. Nie mógł udawać, rysunek był świetny.
 - Mogę go zatrzymać? - Zapytał w końcu.
 - Proszę bardzo. - Ona wciąż zachowywała swój zwykły, zimny ton, mimo, że on był nieco bardziej przyjaźnie nastawiony.
                         Na nocnej szafce, stojącej tuż obok sporego łóżka stał aparat. Lucjusz wziął go i oglądnął dokładnie. Narcyza obserwowała go z uwagą. Chłopak włączył go i po chwili pstryknął flesz. Chłopak spojrzał na zrobione przez siebie zdjęcie Narcyzy i podał je jej.
 - Je też możesz sobie zatrzymać. Albo wyrzucić... Co chcesz. - Wzruszyła ramionami. - Nie wyszłam najlepiej.
 - Ja uważam inaczej. - Powiedział stanowczo. - Ale chętnie je sobie zostawię.
 - Czemu ty jesteś taki dziwny?  - Spytała nagle. Jej pytanie zaskoczyło go i nie mógł tego w żaden sposób ukryć.
 - Dziwny? - Uniósł brew ze zdziwieniem na twarzy. - Jestem... Normalny.
 - Nie... Jesteś...
 - Jaki?
 - Nie wiem. - Wypuściła powietrze z cichym świstem i opadła na poduszkę. - Nie umiem tego określić... Mogę cię o coś spytać?
 - Spytać możesz zawsze... Najwyżej nie odpowiem.
 - Jaki jest twój ojciec? Kiedy się z nim rozmawia, sprawia wrażenie takiego przykładnego tatusia i męża, ale... Ja mam inne wrażenie. To, w jaki sposób mówi i patrzy... Jest takie okropnie sztuczne...
 - Mój ojciec... - Zawahał się. Czy powinien jej to powiedzieć? Chciał z kimś o tym porozmawiać, potrzebował tego. Ale chyba nie był pewien, czy Narcyza jest odpowiednią osobą. - Cóż... On nie sprawdził się najlepiej w roli ojca.
 - Naprawdę nie podejrzewasz kto mógł... No wiesz... - Urwała, nie wiedząc, czy powinna to mówić.
 - Kto mógł zabić moją matkę? - Dokończył za nią.
 - No tak...
 - Nie mam pojęcia. - Westchnął cicho, choć miał pewne podejrzenia... Wziął rysunek i zdjęcie. - Pójdę już.
 - Dobranoc, Lucjuszu...
 - Śpij dobrze. - Spojrzał na nią jeszcze raz, wstał powoli i wyszedł z jej pokoju.
                  Gdy był już u siebie opadł na łóżku. Po chwili przebrał się w piżamę i ponownie ułożył wygodnie. Wziął do ręki jej zdjęcie, rysunek natomiast położył na niewielkiej szafce niedaleko łóżka. Zaczął się zastanawiać, czy Narcyza nie ma przypadkiem czegoś z willi. W ogóle nie przypominała Black'ów. Urodę odziedziczyła zdecydowanie po matce i według Lucjusza tak było zdecydowanie lepiej. Dziwiło go jego własne zachowanie. Nie przepadał za Narcyzą. Wydawała mu się okropnie słaba, niezdecydowana i zbyt uległa. Nie lubił takich ludzi. Kogoś mu przypominała... Jego matkę... Westchnął cicho, chowając fotografię do szafki, którą zamknął z trzaskiem. "Ogarnij się, Malfoy! - skarcił się w myślach. - Nie ma co rozmyślać o jednej, głupiej dziewusze, skoro możesz mieć każdą, wystarczy, że kiwniesz tylko palcem". Był tylko jeden, mały problem... Właśnie świadomość, że może mieć każdą, zaostrzała jego pragnienie posiadania właśnie tej jednej... Wiedział doskonale, że mimo jej uległości, nie może mieć jej na wyłączność... Bo na nią najwyraźniej nie działał jego "urok osobisty" i arystokratyczne pochodzenie... Kobiety... Czemu zawsze muszą tak wszystko komplikować?
                   Myślał o niej w sposób, którego trochę się wstydził i którego na pewno nigdy nikomu by nie wyjawił... Myślał o Narcyzie jak o kobiecie. Nie był za specjalnie grzeczny, już nieraz całował nie jedną dziewczynę, czasem nawet dotykał jej piersi, czy tyłka. Ale nigdy o żadnej z nich nie myślał, gdy się rozstawali. W zasadzie były dla niego tylko zwykłymi panienkami, których ciała służyły mu do testów. Później mógł pochwalić się kumplom, których zazdrość wręcz zżerała. O Narcyzie jednak mógł sobie tylko pomarzyć...
 



Kilka słów od Autorki.

W końcu dodałam kolejny rozdział. Ostatnio wena niezbyt mi dopisywała, co niestety trochę odbiło się na tekście... Ech, mam nadzieję, że następna notka pojawi się nieco szybciej. A tymczasem... Uciekam spać, jest grubo po pierwszej...

Miłej lektury! :3











3 komentarze:

  1. Czyżby Lucjusz zaczął czuć coś do Cyzi? :D
    Fajnie, fajnie. ^^
    Czekam na więcej wątku Syriusz - Andromeda. Bo to najbardziej lubię :D
    Ale Cyzia i Lucek mnie intrygują! :)) Oby tak dalej. Czekam na następną notkę! Oby teraz wena przyszła szybciej, i Cię nie opuszczała :P
    Pozdrawiam. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Narcyza i Lucjusz :D widzę, że zaczyna coś się między nimi ^^ Ale też nie może zabraknąć Andromedy i Syriusza! :D Oby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń