niedziela, 1 września 2013

"Przyjaźń, miłość, nienawiść i problemy z rodzeństwem."


X

            Po tym, co wydarzyło się ostatnio w Pokoju Życzeń, Bellatrix chodziła jeszcze bardziej podminowana. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Czy Tom mówił poważnie? Miała wrażenie, że jest on ogarnięty jakąś chorą obsesją. Teraz już naprawdę się go bała. Czuła się zagubiona, jak jeszcze nigdy. Nie miała pojęcia, co dalej zrobić, brakowało jej tej uwagi, czasu... Tego wszystkiego, co dawał jej Sebastian. Z drugiej jednak strony nie potrafiła mu wyznać, co tak naprawdę czuję. Jeden, przypadkowy widok zmienił wszystko. Dodał jej nagle, zupełnie niespodziewanie odwagi. Nie mogła w końcu bezczynnie patrzeć, jak on spotyka się z tą słodką Mary, od widoku której Belli zawsze zbierało się na wymioty.
             Był ranek, właśnie wychodziła z Wielkiej Sali. Wtedy właśnie dostrzegła, że to dziewuszysko zaleca się do Sebastiana i złość w niej zawrzała. Poczekała chwilę w ukryciu, aż w końcu się rozeszli.
 - Sebastian! - Krzyknęła za nim, z trudem go doganiając. - Cześć!
 - Er... No cześć, Bellatrix. - Odpowiedział chłodno, patrząc na nią ze zdziwioną miną.
 - Możemy dziś wyrwać się do Hogsmeade? - Teraz zaczynała już tracić nieco na swojej pewności.
 - Niby kiedy?
 - No nie wiem... Może zerwiemy się z zaklęć?
 - Nie mam zamiaru zrywać się z lekcji.
                Gdy Bella usłyszała jego słowa, złość aż w niej zawrzała. Porządny uczeń się znalazł!
 - Jakoś wcześniej nie miałeś nic przeciwko temu. - Warknęła, mrużąc oczy.
 - Wtedy wydawało mi się, że jesteś tego warta. - Powiedział, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
 - Ty cholerny, podły sukinsynie! - Krzyknęła za nim, a on zatrzymał się nagle, słysząc jej słowa, pełne gniewu i nienawiści. Uczniowie zamilkli i spojrzeli na nich z zainteresowaniem, które zwykle towarzyszyło tego typu wybuchom. Bella, nie zwracając na to uwagi, kontynuowała. -  Chciałam ci tylko powiedzieć, jak cholernie się pomyliłam, mówiąc ci, że nie chcę się z tobą spotykać! Tylko tyle!
 - Bella, dość! - Podszedł do niej pospiesznie, chwytając ją za łokieć i starając się odciągnąć na bok. Ona jednak nie miała zamiaru nigdzie iść. - Nie tutaj, proszę...
 - A właśnie, że tutaj, Sebastianie! - Powiedziała, a raczej krzyknęła i wyrwała się z jego uścisku. Włosy miała rozrzucone w zupełnym nieładzie, oczy płonęły jej dziwnym , trochę przerażającym blaskiem, oddychała szybko i płytko. - Sam tego chciałeś! Chciałam ci wytłumaczyć, że zrozumiałam swój błąd, że go żałuję. Zrozumiałam jak bardzo jesteś mi bliski. I chciałam ci to wszystko powiedzieć sam na sam. Również to, że postanowiłam się dla ciebie zmienić. Ale jak widać, nie zasługuję nawet na to, abyś się ze mną spotkał. No cóż, mówi się trudno. - Zakończyła już nieco spokojniej.
                Później odwróciła się i, nie zwracając już na niego uwagi, odeszła w stronę Pokoju Wspólnego Slytherinu. Czuła się zraniona i upokorzona. Nie wiedziała, co jest gorsze - jego odrzucenie czy jej zraniona duma. Nie spodziewała się tego. Teraz bardziej go nienawidziła, niż kochała. Zrobiła z siebie idiotkę na oczach całego Hogwartu i teraz żałowała, że dała się ponieść emocjom. Ale musiała to z siebie wyrzucić, jeszcze nigdy nic  nie męczyło ją tak bardzo. Mimo wszystko wciąż miała nadzieję, że on za nią pobiegnie, dotarła jednak pod drzwi, prowadzące do salonu Slytherinu, a nic takiego się nie stało...
 - Czyste krew. - Powiedziała hasło, a drzwi otworzyły się przed nią otworem. Wskoczyła do środka i pognała do dormitorium dziewcząt. Oczy piekły ją do łez, ale nie pozwoliła, by spłynęły jej po policzkach.
                  Zamknęła się od środka. Nie miała zamiaru wyjść dziś na jakąkolwiek lekcje, nic ją nie obchodzili nauczyciele i ich wywody. Nie miała głowy do składników na nowy eliksir, do formułek zaklęć i tego, jak machać różdżką, by ono zadziałało, nie miała też zamiaru zamieniać myszy w kota i na odwrót. Chciała zostać tutaj, sama ze sobą. Wiedziała, że do wieczora już cała szkoła będzie o niej plotkować, teraz jednak jakoś nie robiło to na niej wrażenia. Opadła na łóżko, skrywając twarz w miękkiej poduszce. Nie będzie płakać, nie ona, nie przez niego... Nigdy.
                    W końcu po długim czasie zmieniła pozycje. Leżała teraz nieruchomo, wpatrzona pustym wzrokiem w sufit. Nie miała pojęcia, która godzina, w końcu jednak sen ją zwyciężył. Powieki opadły jej bezwładnie, a pogrążona w ciemności dziewczyna wreszcie choć przez chwilę mogła zapomnieć o męczącym, psychicznym bólu.


~ *** ~  


                       Andromeda nie była już samotną dziwaczką. Teraz była dziwaczką w towarzystwie Puchonów. Większość uczniów z Domu Węża patrzyła na jej nowe znajomości raczej niechętnie i surowo, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Nie potrzebowała przecież niczyjego pozwolenia.
                       Wieść o dziwnym zachowaniu siostry doszła do niej dopiero gdy szła z Tedem do Wielkiej Sali na obiad. W połowie drogi podbiegła do niej Jenny. Była najwyraźniej czymś bardzo podekscytowana, bo oczy jej błyszczały.
 - O, Andromeda! Słyszałaś już o tej akcji z Bellatrix? - Spytała, a młoda Black spojrzała na nią ze zdziwieniem.
 - Jakiej znowu akcji? - Zaniepokoiła się. Co też znowu ta jej siostra wymyśliła?
 - Wyznała jakiemuś chłopakowi miłość na środku korytarza, a potem uciekła. - Zachichotała dziewczyna.
 - Zobaczymy się później. - Powiedziała An do Teda, nieco zirytowana zachowaniem Puchonki i pognała do Pokoju Wspólnego.
                        Miała nadzieję, że znajdzie tam siostrę. Gdy chciała wejść do dormitorium, w którym mieszkały siódmoklasistki okazało się, że drzwi są zamknięte. Nie miała jednak zamiaru prosić siostry, by je otworzyła, ponieważ wiedziała, że i tak na nic się to nie zda. Zrobiła to sama, przy pomocy różdżki i jednego, prostego zaklęcia.
 - Alohomora. - Mruknęła, a drzwi stanęły przed nią otworem.
                    Bellatrix leżała bez ruchu. Nie zwróciła nawet uwagi, że ktoś wszedł do środka. Andromeda westchnęła, wchodząc i zamykając drzwi. Wiedziała, że nie jest dobrze.
 - Bella, co jest? - Spytała, siadając obok niej na łóżku.
 - A co ma być? - Odpowiedziała jej pytaniem.
 - O co chodzi z tym dzisiejszym zajściem na korytarzu? Cała szkoła o tym gada...
 - O nic nie chodzi! - Warknęła, zrywając się nagle z łóżka. - Przestań się tym interesować, to nie twoja sprawa, więc co cię to w ogóle obchodzi?! Wracaj do tych swoich nieudaczników! Tych cholernych Puchonów! Tylko na takich znajomych cię stać! Zadajesz się z tą szlamą, cholerna zdrajczyni krwi!
                     Andromedę zabolały słowa siostry. Ted nie był żadną szlamą! Tak jej przynajmniej powiedział. Mimo to chciała spróbować nawiązać z nią jakiś kontakt, porozmawiać spokojnie i szczerze.
 - Daj spokój, pogadajmy normalnie... - Spróbowała ponownie.
 - Nie będę z tobą rozmawiać, rozumiesz?! WYNOŚ SIĘ STĄD! - Z ust Belli wypłynęła wiązanka przekleństw, dlatego też An nie czekała dłużej, ale pospiesznie wyszła.
                    Z jednej strony dziewczynę zadziwiło zachowanie starszej siostry, z drugiej jednak wydawało jej się ono czymś normalnym i podobnym do niej. Znała Bellatrix bardzo dobrze, wiedziała, że łatwo się ona denerwuję, często mówi coś, mimo, że tak naprawdę wcale tak nie myśli. Dlatego dziewczyna nie była zła na siostrę, było jej jednak przykro, że tak ją potraktowała. W pierwszej chwili chciała jak najszybciej odnaleźć Sebastiana i wypytać go o co poszło, ale doszła do wniosku, że to nie jest jednak dobry pomysł. Gdyby Bellatrix się o tym dowiedziała, nie odezwałaby się do niej już nigdy, a tego przecież nie chciała. Dlatego też postanowiła zostawić tę sprawę w spokoju, przynajmniej na razie. Nie miała też zamiaru rozmawiać o tym z Narcyzą. Była trochę zła na młodszą siostrę, po tym, jak usiłowała podzielić się z nią swoimi obawami o Bellatrix, a ona odesłała ją z kwitkiem, zupełnie obojętna.
                     Andromeda wróciła na lekcję, choć niełatwo było jej się skupić. Ted doskonale widział, że jego przyjaciółka nie jest w najlepszym stanie, ale nie chciał wyciągać z niej tego na siłę, wolał poczekać, aż będzie gotowa, by sama mu o tym opowiedzieć. I faktycznie, gdy skończyli już lekcję, niedługo przed kolacją poprosiła go o rozmowę. Był pewny, że chce zwierzyć mu się ze swoich problemów i nie ukrywał zadowolenia, że tak mu ufa. Wyszli razem na błonia, gdzie nie było już uczniów. Jakież było jego zdziwienie, gdy usłyszał jej pytanie.
 - Jaki masz status krwi? - Wypaliła prosto z mostu, zbijając chłopaka z tropu.
 - Słucham? - Spytał szczerze zdziwiony.
 - Jaki jest twój status krwi? Z jakiej pochodzisz rodziny, czy twoi rodzice to czarodzieje, tak jak mi powiedziałeś?!
 - Czemu pytasz? Czemu akurat teraz?
 - Okłamałeś mnie? Nie jesteś czystej krwi, co? Twój ojciec nie pracuje w Ministerstwie Magii, nie jest czarodziejem, prawda?
 - Nie, nie jestem czystej krwi. Nie mam w rodzinie ani jednego czarodzieja, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Moi rodzice to mugole, ojciec jest lekarzem, a mama historykiem... Okłamałem cię, przepraszam.
 - "Okłamałem cię, przepraszam" - Powtórzyła jego słowa  z ironią w głosie. - No tak, przecież zupełnie nic się nie stało. Nagadałeś mi tylko jakiś głupot, ale kto by się tam tym przejmował.
 - Przestań, An... - Westchnął ze smutkiem. - Chciałem ci zaimponować.
 - Zaimponować. - Prychnęła. - Ale czemu tak, dlaczego w ten sposób? Po co imponować komuś, komu boi się przyznać kim się jest naprawdę? Po co poznałeś mnie z innymi Puchonami, po co spędzałeś ze mną tyle czasu, wciąż mnie okłamując? Przecież prawda prędzej czy później wyszłaby na jaw, co byś wtedy zrobił?
 - To, co robię teraz. Próbowałbym ci wszystko wytłumaczyć. - Wzruszył ramionami. - Chciałem najpierw poznać twoje podejście, dowiedzieć się, jak możesz się zachować, a potem wszystko ci powiedzieć... Nie chciałem, żebyś skreśliła mnie już na starcie.
 - Powinnam skreślić cię teraz za to, że mnie perfidnie okłamałeś! To nie było w porządku, myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi.
 - Bo my jesteśmy przyjaciółmi, An, przecież wiesz. Jesteśmy nimi i nic tego nie zmieni!
 - Nie, Ted. Przyjaciele się nie okłamują,  a ty zrobiłeś to już na samym początku naszej znajomości.
 - Ale Andromeda...
 - Daj sobie spokój. Zaprzyjaźnij się z kimś, przy kim nie boisz się być sobą. - Mówiąc to mierzyła go chłodnym i jednocześnie smutnym spojrzeniem. Gdy skończyła, odwróciła się i odeszła, zostawiając załamanego chłopaka samego.
                Ted nie mógł uwierzyć, jak mógł być tak głupi, jak mógł tak wszystko zniszczyć. Andromeda zawsze mu z jakiegoś powodu imponowała, jednak nigdy się do tego nikomu nie przyznał. Nie zrobił tego, ponieważ sam sobie nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego tak ciągnie go do tej dziewczyny. Myśląc o tej dziwnej sile wpadł na pewien pomysł...


Kilka słów od Autorki.

Tak, jak miałam w planach, udało mi się zakończyć ten rozdział przed rozpoczęciem roku szkolnego. Niestety, nie mam pojęcia, jak teraz będzie wyglądało moje pisanie tutaj... Zapowiada się ciężki rok, dlatego też najprawdopodobniej posty będą pojawiać się jeszcze rzadziej, niż dotychczas. Nie chodzi tu już tylko o nadmiar zajęć, ale też o moją wenę, a raczej jej brak, który zazwyczaj występuje właśnie w roku szkolnym, kiedy jestem zabiegana i przytłoczona nadmiarem obowiązków. Ale mimo to wpadajcie, sprawdzajcie, zaglądajcie, bo będę się starała dodawać jak najczęściej się da, nawet nieco krótsze rozdziały, niż normalnie, ale zawsze coś. No, a teraz uciekam, bo jutro trzeba wcześnie wstać (choć pewnie i tak szybko nie usnę, biorąc pod uwagę to, że przez całe wakacje kładłam się koło drugiej w nocy)... Ech, witając szkołę mogę się pożegnać z tym cudownym przywilejem, jakim jest wyspanie się... :C  













wtorek, 27 sierpnia 2013

"Tajemnica"


IX

              Syriusz regularnie spotykał się teraz z Sandrą, co powoli zaczynało działać na Dorcas, choć ta starała się tego nie okazywać. James więc po raz kolejny udowodnił, że w kontaktach z dziewczynami nie ma sobie równych. Szkoda tylko, że nie szło mu tak dobrze z Lily...
               Zbliżała się kolejna pełnia, co łatwo można było zauważyć po Remusie. Przed zapadnięciem zmroku młoda profesor McGonagall odprowadziła go do Wrzeszczącej Chaty, a Huncwoci czekali tylko na to, aż zapadnie zmrok, by pod osłoną nocy wymknąć się z zamku i pognać do przyjaciela. W końcu wszyscy uczniowie poszli spać, szkolne korytarze świeciły już pustkami, grupka przyjaciół mogła więc wymknąć się na błonia, osłaniając się Peleryną Niewidką. Nie wiedzieli jednak, że ktoś postanowił odkryć mroczną tajemnicę ich przyjaciela... Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, gdzie nikt nie mógł ich dostrzec, zrzucili z siebie pelerynę. Syriusz dostrzegł jednak jakiś nagły ruch w krzakach. Odruchowo spojrzał w tamtą stronę i wyciągnął różdżkę. Nagle z zarośli dosłownie wyleciał Severus Snape i wylądował prosto pod nogami młodego czarodzieja. Syriusz był zdziwiony jego widokiem, ale nie okazał tego. Uśmiechnął się nieco złośliwie, a w jego oczach pojawił się błysk.
 - A ty czego tu chcesz, Snape? - Warknął.
 - Co tu robicie o tej porze?! - Odpowiedział mu pytaniem, patrząc podejrzliwe na trójkę Gryfonów.
 - Chcesz się przekonać? - Zaczął Syriusz, złośliwym tonem. - To dalej, idź tam... - Wskazał ręką Bijącą Wierzbę.
  - Słucham?! - Zdziwił się młody Ślizgon.
  - No, dalej, Snape... Strach cię obleciał? - Zakpił. - Przecież to tylko zwykłe drzewo, idioto. Zaraz dowiesz się po co tu przyszliśmy.
             Black nie czekając dłużej ruszył w stronę drzewa, które teraz o dziwo nie biło swoimi gałęziami na wszystkie strony. Spojrzał na Snape i zaczął przekonywać go coraz natrętniej, by i on do niego dołączył.
             Śmiech Jamesa tylko dodał chłopakowi odwagi. Wciąż mając mieszane uczucia ruszył w stronę wierzby, która faktycznie wciąż pozostawała spokojna, jak nigdy. Zobaczył w niej otwór, który prowadził do ciemnego tunelu. Zawahał się, ale Syriusz zaczął go zachęcać, by wszedł do środka. I zrobił to, by pokazać im, że się nie boi. Wyciągnął różdżkę i szepnął "lumos", bo rozjaśnić sobie nieco drogę. Usłyszał głośne jęki, co teoretycznie powinno go zniechęcić, ale teraz nie mógł się przecież wycofać. Musiał pokazać tym dupkom, że nie jest tchórzem, że pójdzie przed siebie, choćby na końcu drogi miał go spotkać okropny potwór. Nawet nie miał pojęcia jak niewiele się pomylił...
                Doszedł już niemal do samego końca, gdzie były uchylone drzwi, przez które dostrzegł niewielki pokój. Ktoś lub coś w nim było i miotało się po zakurzonej posadzce, wyjąc tak przeraźliwie, że Severusa przeleciał strach. Nagle przed jego oczami pojawiła się okropna, lekko zgarbiona postać z psim pyskiem, z którego wystawały długie, ociekające śliną kły. Snape nie potrafił się ruszyć. Usłyszał za swoimi plecami szybkie kroki, odwrócił głowę i zobaczył Jamesa biegnącego w jego stronę. Gryfon chwycił znienawidzonego Ślizgona za ramię i pociągnął mocno w stronę wyjścia. Biegli ile sił w nogach, a bestia goniła ich równie szybko. Severus tracił siły, ale wróg, który nagle zmienił się w jego wybawce nie pozwalał mu się zatrzymać. W końcu udało im się wybiec na zewnątrz, gdzie teraz nie było już Syriusza ani Petera, ale czarny warczący pies i... Mały szczur. James popchnął Smarkerusa w stronę szkoły, zrobił to tak mocno, że ten prawie się przewrócił.
 - Biegnij, idioto! UCIEKAJ! - Krzyknął tak głośno, że Severus od razu go posłuchał. Nie odwracając się ani na chwilę biegł do zamku. Nogi zaczynały mu się plątać, mięśnie paliły, jakby ktoś przypalał je żywym ogniem. Mimo to on nie zatrzymał się, ani nawet nie zwolnił. W końcu dopadł drzwi wejściowych, otworzył je gwałtownie i również tak samo je zamknął. Oparł się o chłodny metal, z trudem łapiąc oddech. Był już bezpieczny, a mimo to wciąż nie mógł się uspokoić.
                     Wreszcie udało mu się dojść do Pokoju Wspólnego Slytherinu tak, by nikt go nie zauważył. Na jego szczęście żaden z nauczycieli nie zechciał wyjść na nocny spacer. Z trudem wydyszał hasło, a gdy znalazł się w środku opadł bez sił na niewielką, zielono - srebrną kanapę z godłem Slytherinu. Dopiero teraz pomyślał o Jamesie... Zostawił go samego... Wszystkie zdarzenia zaczęły układać mu się w jedną całość, choć to wszystko z trudem mieściło mu się w głowie. Black, Potter i Petigrew wymykają się co noc podczas pełni z zamku... Jego atakuje potwór, którym musi być nie kto inny, jak Lupin. A przecież istnieje tylko jeden stwór, który jest człowiekiem, a podczas pełni się przeistacza... Wilkołak. A więc Remus Lupin jest wilkołakiem, a to dopiero nowina! Ale w takim razie gdzie się podział Syriusz i Peter, gdy Severus i James wypadli z drzewa? Odpowiedź była stosunkowo prosta - zmienili się w psa i szczura. Psem za pewne był Syriusz, to dlatego jego kumple nazywali go czasem "Łapą". Snape nie mógł uwierzyć, że oni, a szczególnie Peter, opanowali tak trudną dziedzinę magii, jaką jest animagia... Ale to był pewnie jedyny sposób kontaktu z ich przyjacielem - wilkołakiem, ponieważ wilkołaki nie atakują zwierząt. A więc nie miał się czym martwić, James też na pewno potrafił zamienić się w zwierzę.
              Usłyszał kroki, ktoś schodził po schodach dormitorium dziewcząt. Odwrócił się odruchowo w tamtą stroną. Zobaczył szczupłą dziewczynę w luźniej, niebieskiej piżamie, ze spuszczoną głową. Twarz zasłaniała jej burza długich, blond włosów, w zupełnym nieładzie. Mimo to rozpoznał ją od razu i uśmiechnął się lekko.
 - A ty czemu jeszcze nie śpisz, co? - Spytał, udając oburzenie. Dziewczyna uniosła głowę gwałtownie, najwyraźniej nieco wystraszona i zbita z tropu.
 - Severus... - Powiedziała to trochę tak, jakby ulżyło jej, że go widzi. - Obudziłam się i nie mogę zasnąć... A usłyszałam hałas, więc pomyślałam, że sprawdzę...
                Przetarła duże, niebieskie i zaspane oczy, po czym podeszła i usiadła obok niego. Dopiero teraz zauważyła, że nie wygląda najlepiej. Zmarszczyła lekko czoło.
 - Co ci się stało? - Spytała zdziwiona, spoglądając na jego zmierzwioną szatę i spoconą twarz. - Wyglądasz, jakbyś przebiegł maraton.
 - Och, to nic takiego...
 - Jak to nic takiego? Przecież widzę, Sev... Co się stało? Możesz mi chyba powiedzieć, w końcu się przyjaźnimy, prawda?
 - No tak, tak... - Zamyślił się, w końcu jednak wymyślił coś. - Byłem w Zakazanym Lesie i goniło mnie coś dziwnego...
 - W Zakazanym Lesie? A co ty, do diabła, robiłeś w Zakazanym Lesie?! - Oburzyła się. - I to o tej porze...
 - Nie wiem... Coś mnie podkusiło... - Westchnął i wstał. - Pójdę się wykąpać, a ty kładź się spać.
 - Poczekam na ciebie.
 - Jak zawsze uparta... - Mruknął i wyszedł do łazienki.
                Wykąpał się i wrócił do Pokoju Wspólnego. Początkowo myślał, że Cyzia jednak poszła się położyć, gdy jednak podszedł do sofy zobaczył, jak skulona na niej śpi, mrucząc coś, czego nie mógł zrozumieć. Chyba śniło jej się coś złego, bo wierciła się niespokojnie. Pochylił się nad nią, odgarniając delikatnie włosy z jej twarzy i mimowolnie się uśmiechnął. Wyglądała tak ślicznie... Nie dziwił się tym wszystkim chłopcom, którzy za nią szaleli. Była naprawdę urocza, a on miał to szczęście, że właśnie z nim chciała się przyjaźnić. I wtedy, patrząc tak na nią, zrozumiał, że źle ją ocenił. Powinien jej wszystko powiedzieć, ona musi wiedzieć to wszystko, co wie Lily... Nie zasługuje na to, by ją okłamywać.
 - Cyzia? - Powiedział dość cicho, chcąc ją jakoś obudzić. Trochę mu to zajęło, ale w końcu otworzyła powoli oczy i nagle i niespodziewanie się do niego przytuliła.
 - Miałam taki okropny sen! - Wydusiła z siebie, ściskając rękaw jego piżamy.
 - Spokojnie, to tylko sen... - Pogładził  dłonią jej włosy, całując ją lekko w skroń, by się uspokoiła. - Nic ci się nie stanie.
             Posadził ją na kanapie i sam usiadł obok niej. Pozwolił, by opowiedziała mu sen, w którym zaatakował ją dementor, a gdy skończyła, przyszedł czas na niego. Chwycił niepewnie jej ręce, zbierając się na odwagę.
 - Widzisz... Chciałbym ci opowiedzieć trochę... O mnie. - Widział jej zdziwione spojrzenie, ale nie przerwał. - O moim życiu, mojej rodzinie... Ale... To nie będzie wesołe.
 - Mów Sev... Już dawno chciałam, żebyś mi to wszystko powiedział...
 - Moja matka jest czarownicą, ale ojciec to człowiek poza magiczny. Nienawidzi magii, mnie z resztą też.- Chłopak urwał, nie wiedząc, jak ma dalej kontynuować. - Nigdy nie miałem przyjaciół, ale gdy poznałem Lily... To się zmieniło. Dlatego też ona jest dla mnie taka ważna. Nie mam nic. Rodziny, pieniędzy, domu...
 - Masz mnie, Severusie. - Przerwała mu nagle i oparła głowę na jego ramieniu.
 - Wiem, Cyzia... Wiem... - Pogłaskał ją po policzku i uśmiechnął się łagodnie. - Powinnaś iść już spać. Jesteś zmęczona.
 - Nie jestem...
 - Przecież widzę. - Pocałował ją w policzek i doprowadził pod schody dormitorium. - Dobranoc.
 - Dobranoc, Sev.
               Pożegnali się, a chłopak poczekał, aż blondynka zniknie za drzwiami. Gdy się tak stało, odwrócił się i ruszył w stronę dormitorium. Na drodze stanął mu jednak nie kto inny, jak Lucjusz Malfoy. Severus spojrzał na niego i zawahał się nieco.
 - Widzę, że znów macie z Narcyzą świetne kontakty. - Stwierdził nagle, dość chłodno, jednak bez cienia złośliwości.
 - No cóż... Pogodziliśmy się. - Przyznał szczerze Sev.
 - To dobrze. - Słowa starszego kolegi zdziwiły go i trochę zaniepokoiły.
 - Dobrze? - Spytał niepewnie.
 - No tak, dobrze. - Potwierdził blondyn.
 - Myślałem, że nie jesteś z tego zadowolony...
 - Bo nie jestem. Ale już wolę, żeby zadawała się z tobą niż, choćby z tym całym Jagger'em.
                   No tak, teraz Severus już wszystko rozumiał...
 - Wolisz mieć konkurenta słabszego od siebie, co? - Spytał, czując się już znacznie pewniej.
 - Nie bądź śmieszny, Severus. Zachowujesz się tak, jakbyś nie znał Narcyzy. Jagger nie jest dla mnie żadną konkurencją. Tak samo jak ty. Ale nie lubię go i przede wszystkim mu nie ufam. A widzę, że Narcyza mu się podoba. Dlatego cieszę się, że trzyma się z tobą.
 - Powiedzmy, że ci wierzę. - Stwierdził oschle Severus i zniknął za drzwiami swojego dormitorium.
                    Poniekąd umiał zrozumieć Lucjusza. Carol Jagger był podobny do Malfoy'a, ale chyba jeszcze częściej zmieniał dziewczyny. Nie potrafił odpuścić żadnej. Ostatnie, czego chciał Snape, to tego, by Cyzia zaczęła się z nim spotykać. Ale czy on, zwykły, głupi i przede wszystkim biedny dzieciak mógł konkurować z kimś takim, jak Jagger?
                            




Kilka słów od Autorki. 

Rozdział wyszedł mi średnio, osobiście nie jestem z niego zachwycona. Mam kilka nowych pomysłów, ale w ostatnim czasie wena mnie opuściła i zupełnie nie wiem, jak mam dalej pociągnąć wątek, żeby było ciekawie. No, ale miejmy nadzieję, że następny rozdział pojawi się szybciej, niż ten. W każdym razie postaram się dodać go jeszcze przed końcem wakacji. 












czwartek, 15 sierpnia 2013

"Męski punkt widzenia"

VIII


             Syriusz Black był już niemal pewny swojego sukcesu. Zależało mu na Dorcas nie tylko dlatego, że mu się podobała. Miał z Jamesem coś w rodzaju zakładu. Przyjaźnili się, jednak uwielbiali ze sobą rywalizować. Tak było i tym razem. Zadanie było następujące: ten, który szybciej poderwie wybraną przez siebie dziewczynę wygrywa zakład. Jego przyjaciel podniósł sobie poprzeczkę wysoko. Wybrał Lily Evans, która niezbyt za nim przepadała. Syriusz też nie poszedł na łatwiznę, Dorcas miała duże powodzenie nie tylko wśród Gryfonów. Minął już tydzień od świąt, a oni codziennie ze sobą rozmawiali. Nie było to może nic szczególnego, zamieniali parę słów na temat lekcji, nauczycieli czy innych uczniów, ale młody Black był wyjątkowo pewny siebie. Do czasu...
                Był to jeden z tych nielicznych, piątkowych wieczorów, kiedy on i James nie mieli szlabanu. Wrócili własnie z Peterem i Remusem z kolacji i zasiedli przy kominku. Pokój świecił jeszcze pustkami, bo z Gryfonów wyszli najwcześniej z Wielkiej Sali. Rozmawiali właśnie o jakiś błahostkach, kiedy portret Grubej Damy otworzył się i do Pokoju Wspólnego weszła Drocas, a zaraz za nią... Syriuszowi włosy stanęły dęba i przez chwilę nie mógł złapać tchu. Co to miało znaczyć? Ona w towarzystwie Ed'a?!
                Ed  Perkins był od nich o rok starszy. Wysoki, opalony brunet o zielonych oczach. Dobrze zbudowany, odważny, typowy "przywódca stada". Uwielbiany przez Gryfonki, niezbyt tolerowany przez Gryfonów. Nikt jednak jeszcze nigdy wprost tego nie okazał. Ed miał wpływ na większość uczniów z Domu Lwa, toteż wolano z nim nie zadzierać. Ale tym razem wzbudził w Syriuszu taką wściekłość, że ten postanowił złamać tą zasadę. James spojrzał na niego i uśmiechnął się szelmowsko, wiedział co Black kombinuję i nie miał zamiaru go powstrzymywać. Nie dlatego, że nie był jego prawdziwym przyjacielem. Oboje lubili przygody. James był gotowy włączyć się, gdyby Ed przeholował  ale na razie chciał zobaczyć Syriusza w akcji. Na to musiał jednak nieco poczekać...
 - Nawet nie wstawaj, Syriuszu... - Odezwał się nagle ich przyjaciel Remus. James dostrzegł, że wyciągnął on dyskretnie różdżkę, by powstrzymać młodego, impulsywnego Black'a przed błędem. 
 - Daj spokoju, Lunatyk. - Mruknął zniecierpliwiony brunet, ale nie ruszył się z miejsca. Remus był raczej grzecznym, spokojnym i ułożonym uczniem, ale czasem potrafił zachować się gwałtownie i niespodziewanie. Łapa wiedział, że jeśli przyjaciel postanowi go powstrzymać zaklęciem, to zrobi to tak szybko, że nawet wiedząc o tym wcześniej nie zdąży odpowiednio szybko zareagować, a nie chciał zostać teraz powalony na ziemie przez własnego kumpla. 
                 Syriusz był wściekły. Obmyślał już jak odbić Dorcas, nie miał zamiaru odpuszczać, nie zniechęcało go nawet to, kim jest jego przeciwnik. Tu już nawet nie chodziło o rywalizację z Jamesem, ale o sam fakt, że coś sobie postanowił i nie miał zamiaru odpuszczać. Spojrzał na kumpli. Musieli mu pomóc, w końcu od tego ich miał! 
 - Chodźcie do dormitorium... - Powiedział, wstając nagle. James od razu zrobił to samo, Peter chwilę później też, tylko Remus pozostał nieruchomo. Spojrzał na bruneta znad grubej książki i pokręcił głową z dezaprobatą. 
 - Czy ty choć raz nie możesz sobie odpuścić? - Spytał dość chłodno. Irytowało go uparte zachowanie przyjaciela. 
 - Nie! Takich rzeczy się nie odpuszcza! Tu chodzi o honor! - Oburzył się Syriusz. - Zamknij tą książkę i rusz dupę! Idziemy. 
 - Nawet nie wiesz, jak działasz mi na nerwy... - Remus westchnął, ale wstał i ruszył za przyjaciółmi do sypialni chłopców. 
                        Oprócz nich mieszkali tu jeszcze dwaj inni Gryfoni, ale zazwyczaj wracali późno, więc nie mieli się czego obawiać. James, Remus i Peter rozsiedli się na łóżku Black'a, które było w totalnym nieładzie, a sam Black zamknął drzwi pokoju i rzucił na ściany zaklęcie wygłuszające, by nikt nie mógł ich podsłuchać. 
 - Jakieś propozycje, co zrobić w tym zapatrzonym w siebie dupkiem pokroju Malfoy'a? - Odezwał się w końcu, mierząc swych towarzyszy wzrokiem. 
 - Z nim nie trzeba nic robić... Z resztą sam nie wiem, jak można by było go załatwić... To nie Snape, on ma większe wpływy... - Westchnął James. - Problem tkwi w Dorcas. To ją musisz przekonać, że jesteś lepszy od Perkinsa... Chyba nawet wiem jak...
 - No to mów! - Zniecierpliwił się brunet. 
 - Dziewczyny są trochę skomplikowane, ale jakby się tak temu przyjrzeć, to to trochę takie "psy ogrodnika"... - Zaczął Potter, który był uważany za największego znawcę kobiet, jaki kiedykolwiek uczył się w Hogwarcie. - No wiecie... Sama nie weźmie, ale komuś też nie da... Ogółem, one są strasznie zazdrosne. Załóżmy, że jakiś chłopak jej się podoba, ale nie zwraca na niego większej uwagi, nawet jeśli on, tak jak w przypadku Syriusza, do niej zarywa... Ale jeśli już wokół niego zaczyna kręcić się tak ze dwie, trzy dziewczyny, a on okazuje w stosunku do nich zainteresowanie, to koniec... Laska nie odpuści i zrobi wszystko, żeby chłopak się nią zainteresował... 
 - Wiesz, że nie na wszystkie sposób wzbudzania zazdrości działa? - Przerwał mu nagle Remus. 
 - Czy ty zawsze musisz mieć jakieś "ale"? - Zirytował się James. - Może nie na wszystkie, owszem. Ale Dorcas wygląda mi właśnie na taką pannę... Z nią jest trochę jak z kuzynką Syriusza, Narcyzą. Myślisz, że gdyby Lily nie przyjaźniła się ze Snape'm, to ona by w ogóle na niego spojrzała? Pewnie, że nie! Ale, że nie cierpi Evans, to robi wszystko, żeby ich skłócić... Bo gdy dziewczyna, w której chcemy tą zazdrość wzbudzić nie lubi tej drugiej, to wtedy efekt jest jeszcze lepszy... 
 - Strasznie to wszystko zamieszanie... - Westchnął Peter. 
 - A ja właśnie uważam, że to, czy Snape przyjaźni się z Lily czy nie, nie ma żadnego wpływu na to, jak traktuje go Narcyza. - Stwierdził Lupin. - Myślę, że zdecydowanie przesadzacie. Ona wcale nie jest taka zła.
 - A ty co jej tak bronisz, co? - Syriusz uniósł brew, spojrzawszy na przyjaciela. - Dobrze ci radzę, trzymaj się od niej z daleka. I przestań być taki naiwny... Zrozum w końcu, że nie każdy jest dobry, prawy i sprawiedliwy. 
 - Uważam, że wasz plan nie wypali. - Remus zirytował się już na dobre. - Ale to już twoja sprawa, Syriuszu. 
 - Kto nie ryzykuje, ten nie ma. - Zaśmiał się Black i przybił piątkę Jamesowi. - Teraz tylko trzeba znaleźć laskę, która nie lubi się z Dorcas... 
 - Jest ich kilka, niekoniecznie z Gryffindoru. - Powiedział od razu James. - I wiem, że jedna z nich na ciebie leci... 
 - Tak? Która? - Zainteresował się Syriusz. 
 - Sandra  Adkins. Krukonka. 
 - Czekaj, czekaj... Ona? - Syriusz zaśmiał się. - No proszę cię... Ona jest taka miła, grzeczna i potępiająca "złych" uczniów... 
 - Najwyraźniej to tylko na pokaz... Słyszałam jak mówiła to kiedyś tej swojej przyjaciółeczce... 
 - Sandra to miła dziewczyna. - Wtrącił Remus. - Bardzo mądra, inteligenta, wesoła i przyjazna. Nie jest jak inne, głupiutka, rozchichotana dziewczyneczka. 
 - Co ty dzisiaj tak wszystkich bronisz, co? - James nieco się zdziwił postawą przyjaciela.
 - Po prostu denerwuje mnie to, jak się zachowujecie.
 - No dobra, mniejsza. - Uciął krótko James. - Z tego, co wiem, one się nie lubią... Poszło o coś w drugiej klasie i od tego czasu są w konflikcie... Więc to dziewczyna idealna! Jutro wypad do Hogsmeade, rano podejdź do niej na śniadaniu i zaproś ją. Tylko tak, żeby Dorcas to widziała!
 - No dobra... Może coś z tego wyjdzie... 
                 Plan więc już miał. Teraz trzeba było przystąpić do jego realizacji i modlić się, by przyniósł oczekiwane efekty. 


~***~

                   Rano Syriusz wyszedł na śniadanie zaraz po Dorcas. W Wielkiej Sali od razu skierował spojrzenie na stół Krukonów i po chwili odnalazł Sandrę. Siedziała obok swojej przyjaciółki i przeglądała "Proroka Codziennego". Podszedł więc do niej, wyginając usta w swoim najlepszym, lekko łobuzerskim uśmiechu. Odwróciła się, kiedy stanął za nią i zwrócił się do niej po imieniu. Miała szare oczy, krótkie, blond włosy i jasną karnację. Ubrana była w czarne leginsy, które podkreślały jej zgrabne nogi i nieco luźną bluzkę w tym samym kolorze. 
 - O co chodzi? - Spytała, uśmiechając się nieznacznie. 
 - Chciałbym zapytać... - Kątem oka upewnił się, czy Dorcas na pewno może go zobaczyć. - Czy chciałabyś dzisiaj pójść ze mną do Hogsmeade?
 - Ja? - Rzuciła mu zdziwione spojrzenie. 
 - No tak. - Odpowiedział jej uśmiechem. - Za godzinę na przykład? 
 - Jasne, że z tobą pójdzie. - Uprzedziła jej odpowiedź przyjaciółka. 
 - W takim razie... Za godzinę przed drzwiami wyjściowymi? 
 - No dobra... - Zgodziła się, wciąż okropnie zdziwiona. 
 - Więc do zobaczenia. - Powiedział i odszedł do stołu Gryfonów, gdzie czekali na niego kumple. 
 - No i? - Dopytywał się James.
 - Za godzinę w Sali Wyjściowej. 
 - No i świetnie!


~***~

 - No zostaw już tą gazetę i chodź! - Zniecierpliwiła się w końcu Liv, wyciągając Sandrę niemal siłą z Wielkiej Sali. - Musisz się przebrać, umalować i  w ogóle... 
 - Ale po co? 
 - Słucham?! - Liv stanęła nagle jak wryta i spojrzała na przyjaciółkę niemal z przerażeniem. - Ty się pytasz po co?! Bo zaprosił cię na randkę chłopak o którym od dłuższego czasu marzysz? I musisz jakoś wyglądać? Co, chcesz iść w tym? W byle jak ułożonych włosach? Oszalałaś? 
 - Ale... 
 - Nie ma żadnego ale! 
              Krukonki dość szybko doszły do Pokoju Wspólnego Ravenclaw'u. Liv od razu zaprowadziła Sandrę do dormitorium dziewcząt i posadziła ją na krześle. Otworzyła szafę i zaczęła przeglądać swoje ubrania. Po chwili wyciągnęła z niej dość krótką, granatową spódniczkę, czarną bluzkę przylegającą do ciała i rajtuzy w granatowo-czarne pasy. Podała ubrania przyjaciółce. 
 - Zakładaj to! - Widząc, że ta chce już zaprotestować, od razu jej to uniemożliwiał. - Nie gadaj, tylko się ubieraj! Nie ma czasu!
               Chcąc, nie chcąc Sandra założyła na siebie to, co przygotowała jej koleżanka. Później musiała jeszcze pozwolić się pomalować i na końcu wcisnąć w buty na obcasach, w których nawet nigdy nie chodziła. Założyła wiosenny płaszcz i wyszła pięć minut przed czasem. 
                Syriusz już na nią czekał. Mimowolnie uśmiechnęła się do niego, a on odwzajemnił jej uśmiech. Ruszyli razem w stronę wioski, rozmawiając i śmiejąc się. Sandra była szczęśliwa, że ktoś taki jak Syriusz zwrócił na nią uwagę. Poszli razem do Trzech Mioteł i zamówili kremowe piwo. 
 - Świetnie, że dałaś się tu wyciągnąć. - Uśmiechnął się do niej, upijając łyk piwa.  
 - A ja się cieszę, że w ogóle mnie tu zaprosiłeś... - Czuła się trochę nieswojo, ale powoli zaczynała się rozluźniać. 
                   Wrócili do szkoły dopiero na obiad. Weszli do Wielkiej Sali razem, a Syriusz ukradkiem spoglądał na siedzącą przy stole Gryfonów Dorcas. Udało się! Złapał ją kilka razy na tym, że na nich patrzy. Odprowadził Sandrę do jej stołu, gdzie obiad jadła już jej przyjaciółka i pocałował ją w policzek. 
 - Dzięki za to spotkanie. Było super! - Uśmiechnął się do niej o odszedł do innych Gryfonów. Spojrzenia jego i Jamesa się spotkały. 
 - Widzę, że poszło ci świetnie. - Odezwał się do niego przyjaciel, gdy usiadł obok niego. Siedzący na przeciwko Remus zmierzył ich wzrokiem. 
 - A tak udało się... Nie było trudno. - Uśmiechnął się pod nosem, wyraźnie z siebie zadowolony. - I Dorcas się gapiła... Plan działa. 
 - Żebyś się nie zdziwił. - Mruknął Remus. 
 - Co cię ugryzło?! Od wczoraj chodzisz wściekły! - Zdenerwował się Syriusz. 
 - Nic. Nie ważne z resztą. - Odpowiedział chłopak i zaczął jeść swój obiad. 


Kilka słów od Autorki. 

Rozdział jest krótki i można powiedzieć, że niewiele się w nim dzieję... Ale jakoś tak nie umiałam tego lepiej opisać. Staram się wymyślić coś, co rozkręci fabułę jeszcze bardziej, tylko nie mogę się zdecydować, na którą z postaci postawić teraz największy nacisk, bo wydaję mi się, że zbyt mocno skupiłam się na Narcyzie... No, ale coś wymyślę!






poniedziałek, 12 sierpnia 2013

"Mroczny znak"

VII


             Był już późny wieczór, a Syriusz wciąż myślał o dzisiejszym spotkaniu z Dorcas. Wyszło chyba całkiem nieźle, choć wiedział, że popełnił kilka błędów. Nie sądził jednak, by miały one zaszkodzić ich znajomości. Oczywiście gdy tylko wrócił do domu od razu zasypano go falą pytać o to, jak minęła randka, ale udało mu się w końcu wymknąć i zamknąć w swoim pokoju sam ze sobą. Jutro miał wrócić do Hogwartu, będzie więc mógł spokojnie kontynuować swoje zamiary w stosunku do Dorcas.

~***~
               Andromeda jak zwykle wstała najwcześniej ze wszystkich. W porównaniu do swoich sióstr nie lubiła długo spać. Ubrała się szybko i niedbale, jak to miał w zwyczaju. Nie przejmowała się zbytnio swoim strojem, jej zdaniem w życiu było o wiele ważniejszych i ciekawszych rzeczy, niż to, czy ta sukienka dobrze na tobie leży, lub też czy te buty pasują ci do torebki. Związała włosy w wysokiego koka i zbiegła na dół na śniadanie. Była potwornie głodna, wbrew pozorom potrafiła naprawdę wiele zjeść. W jadalni siedział jedynie jej wujek, Orion, pogrążony w lekturze "Proroka Codziennego". Gdy weszła uniósł na nią wzrok i obdarzył szczerym, wesołym uśmiechem.
 - Dzień dobry, wujku. - Przywitała się z nim.
 - Witaj, Andromedo. - Odpowiedział. - Jak zwykle najwcześniej ze wszystkich?
 - No tak jakoś wyszło. - Usiadła i zalała sobie płatki mlekiem.
                Chwilę później do jadalni weszli jej rodzice i ciotka, a jednocześnie żona Oriona - Walburga. An zawsze zastanawiała się, jak taki miły, wesoły i zabawny człowiek, jak wuj Orion mógł ożenić się z taką wredną jędzą, jaką była Walburga. Zawsze bardzo lubiła swego wuja, był jej bardzo bliski.
                 Kończyła właśnie swoje śniadanie, gdy pojawił się Lucjusz i usiadł naprzeciwko niej. Jej matka, Druella, poruszyła się niespokojnie na krześle, jakby wyrwana z jakiegoś transu.
 - A gdzie reszta? - Spytała, rozglądając się po pomieszczeniu.
 - Skończyłam jeść, więc mogę ich zawołać... - Zaproponowała od razu Andromeda.
 - Dobrze, idź. Mają natychmiast tu zejść!
                  Dziewczyna wstała, a skrzat domowy niemal od razu zabrał jej pusty talerz. Wyszła z jadalni dość pospiesznie, zawsze starała się jak najszybciej uwolnić, nie lubiła wspólnych, rodzinnych posiłków.
                  Wspięła się po schodach i jako pierwszy odwiedziły pokój Regulusa. Chłopak właśnie miał zamiar zejść, więc dziewczyna przeszła do drugiego kuzyna. Pukała w drzwi, ale ten długo nie otwierał. W końcu jednak chyba najwyraźniej działało mu to na nerwy, bo gwałtownie pchnął drzwi. Widać było, że dopiero co wstał.
 - Zejdź na śniadanie, bo zaraz będzie afera.
 - Dobra, dobra. - Mruknął, wracając do pokoju i padając ponownie na łóżko.
 - Syriusz czy ty mnie słyszysz?! Zejdź na śniadanie! - Niemal krzyknęła.
 - Już schodzę, daj mi pięć minut...
                    An ze zrezygnowaniem zatrzasnęła drzwi i ruszyła dalej z zamiarem obudzenia sióstr. Narcyzę jednak minęła na schodach, więc została jej tylko Bellatrix. Zapukała do jej drzwi, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Powtórzyła więc to jeszcze kilkakrotnie, ale dalej nic się nie działo.
 - Bella jesteś tam? - Starała się krzyknąć na tyle głośno, by nie wzbudzić zamieszania w domu, a jednocześnie by Bellatrix ją usłyszała. - Wszystko w porządku?
 - Tak. - Usłyszała jej stłumiony głos.
 - Zejdziesz na śniadanie?
 - Zaraz...
 - Bella otwórz, proszę!
                    Zapanowało milczenie. Dopiero po dość długiej chwili drzwi stanęły przed młodą panną Black otworem. Bellatrix nie wyglądała najlepiej, miała zapuchnięte, lekko zaczerwienione oczy, jakby całą noc przepłakała. Dla Andromedy sama myśl o płaczącej Bellatrix wydawała się nieco dziwna, ale przecież była tylko człowiekiem...
 - Coś się stało... - To już nie było nawet pytanie, ale stwierdzenie.
 - Nic się nie stało. - Zapewniła brunetka młodszą siostrę. - Już schodzę na dół. Ale proszę, zostaw mnie samą, chciałabym się jakoś ogarnąć.
                        Andromeda zawahała się nieco, ale obudziwszy już wszystkich wróciła do swojego pokoju, pogrążona w myślach. Zastanawiało ją dziwne zachowanie Belli. Przypuszczała, że jest związane z tym chłopakiem, z którym od niedawana się przyjaźni. Sebastian, bodajże. Nie chciała  być wścibska, ale musiała dowiedzieć się o co chodzi, postanowiła więc, że jeszcze dziś zagada do niego w pociągu, może dowie się czegoś ciekawego...



~***~

                           Na peronie 9 i 3/4  zjawili się pięć minut przed odjazdem pociągu. Pośpiesznie zapakowali kufry, pożegnali się i wskoczyli do pojazdu. Andromeda najpierw postanowiła odnaleźć Ted'a, a dopiero później zająć się poszukiwaniami Sebastiana. Z łatwością odnalazła nowych przyjaciół, siedzieli w swoim ulubionym przedziale i rozmawiali o czymś, najwyraźniej bardzo wesołym, bo wszyscy, bez wyjątku, śmiali się. Weszła, już nieco pewniej, niż za pierwszym razem, choć uśmiech wciąż miała nieśmiały.
 - Cześć... - Przywitała się, a chwilę później usłyszeli gwizdek, który informował o tym, że pociąg zaraz ruszy. 
 - Andromeda! Cześć! W ostatniej chwili! - Ted podskoczył do niej, chwycił jej kufer i wciągnął go do środka. - No wskakuj, na co czekasz. Miejsce już na ciebie czeka.
 - Dzięki. - Uśmiechnęła się, siadając obok niego. Wkręciła się do ich rozmowy i omal nie zapomniała o tym, że miała porozmawiać z Sebastianem.
                  Wstała, tłumacząc nowym znajomym, że musi załatwić coś bardzo ważnego i wyszła z przedziału. Najpierw chciała porozmawiać z Narcyzą, ponieważ to ona zawsze miała lepszy kontakt z Bellą i jeśli już ktoś miał z nią porozmawiać, to właśnie ona. Odnalezienie jej nie było trudne, siedziała w przedziale z innymi Ślizgonami. Wyciągnęła ją, nie siląc się na specjalne tłumaczenie po co i dlaczego.
 - Chodzi mi o Bellatrix. - Powiedziała, upewniwszy się wcześniej, że nikt ich nie podsłucha.
 - A co z nią nie tak? - Spytała, patrząc na nią z nieco zdziwioną miną.
 - To, że ostatnio zachowuje się inaczej... - Opowiedziała jej poranne zachowanie ich siostry.
 - Oj tam, przesadzasz. - Stwierdziła Narcyza, najwyraźniej bynajmniej nie zaniepokojona całą sytuacją. - Raz miała zły humor, żaden powód do obaw.
 - Ale ty jej nie widziałaś... To nie był tylko zły humor... Jej oczy były takie... Puste... - Andromeda przyjrzała się młodszej dziewczynie. Jak ona mogła przyjąć to wszytko tak obojętnie?
 - Naprawdę uważam, że przesadzasz. Bellatrix nie jest osobą, która potrzebuję jakiejś specjalnej opieki, doskonale radzi sobie sama. O wiele lepiej niż ty, czy ja. I obie o tym wiemy.
 - Jakoś mnie to nie przekonuję, dlatego pomyślałam, że może by tak... - An zawahała się przez chwilę. - Pogadać z tym Sebastianem. No wiesz, z tym, z którym ostatnio Bella dość często się zadawała.
 - I uważasz, że to pomoże? - Blondynka uniosła brew z powątpiewaniem. - Bo ja sądzę, że tylko pogorszy sprawę. Bellatrix nienawidzi, gdy ktoś wtrąca się na siłę do jej życia, więc proszę cię, uszanuj to, bo naprawdę rozpętasz piekło. Wiesz, jaka ona jest, nie odpuszcza łatwo.
 - No dobra, pomyślę o tym jeszcze...
 - Proszę cię, nie wtrącaj się w to. - Powtórzyła jeszcze raz.
 - Nie wiem, czy potrafię...
               Rozmowa z młodszą siostrą tylko wzbudziła w niej niepokój. A może faktycznie przesadzała? W końcu znała Bellatrix nie od dziś i faktycznie doskonale wiedziała, że jeśli zacznie się na siłę wtrącać, to ona tylko jeszcze bardziej się w sobie zamknie. A może tak naprawdę nic złego się z nią nie działo, tylko po prostu Andromeda coś sobie wmówiła? No cóż, w to akurat za bardzo nie wierzyła. W pewnym sensie najstarsza z sióstr pokazała swoje emocje, choć tak bardzo starała się je ukryć. I to właśnie było zadziwiające, gdyż Bella swoich emocji pokazywać nie lubiła. Ostatecznie Andromeda postanowiła nie słuchać rad Cyzi i porozmawiać jednak z przyjacielem Belli. Znalazła go wśród Krukonów z siódmej klasy. Gdy do niego podeszła nie zareagował tak entuzjastycznie, jak się tego spodziewała.
 - Chciałabym z tobą porozmawiać... - Powiedziała. Milczał, wpatrując się w nią tylko dość chłodno. - O Belli.
 - Dawno już nie rozmawiałem z Bellatrix.
 - Nie wiesz, co się z nią dzieję? Ostatnio jest jakaś taka inna...
 - Nie ma pojęcia, Andromedo. Mogę ci jedynie poradzić, żebyś sama z nią pogadała, albo zostawiła tą sprawę w spokoju.
 - Gdybyś jednak coś sobie przypomniał, daj znać.
 - No dobra, choć wątpię w to.
                   Podsumowując, Andromeda nie miała nic, prócz przypuszczeń i wątpliwości. Wróciła do przedziału Puchonów. Na razie postanowiła sobie odpuścić i dalej obserwować siostrę, tyle, że znacznie bardziej dokładnie.

~***~

                    To był już ostatni rok nauki Bellatrix w Hogwarcie. Cieszyła się na samą myśl o wolności. Ale czy była wolna? Tak jej się wydawało, choć nie była to do końca prawda. W końcu był ktoś, kto jej tą wolność ograniczał. Ktoś o imieniu Tom. Była w szkole zaledwie dwa dni od świąt. Późnym wieczorem zabrał ją do Pokoju Życzeń na siódme piętro, chcąc pokazać jej coś ważnego. Nie sprzeciwiła mu się. 
                    Sala była niemal pusta. W kącie stało tylko łóżko, a niedaleko niego dwa fotele. Tom posadził ją na jednym z nich, a sam usiadł na drugim, stojącym tuż obok. Przyjrzał się jej i delikatnie odgarnął z jej twarzy kosmyk czarnych, kręconych włosów. Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który bynajmniej nie wyrażał radości. Nie wyrażał żadnych uczuć. Tak, jak jego zimne oczy, wpatrujące się w twarz towarzyszki. 
 - Chciałbym ci coś powiedzieć. Coś bardzo, bardzo ważnego. - Riddle doskonale wiedział, jak wzbudzić w niej podniecenie, zainteresowanie i lekki niepokój jednocześnie. - Ale musisz mi coś obiecać. 
 - Co takiego? - Szepnęła tak cicho, że niemal niedosłyszalnie. 
 - Nikomu o tym nie powiesz. Choćby nie wiem co, nie piśniesz nawet słówka. Nawet Narcyzie. Nikomu! Rozumiesz? 
 - Tak... Oczywiście, że rozumiem. 
 - Świetnie... - Zrobił krótką pauzę, utrzymując ją w jeszcze większym napięciu. - Ostatnio przeglądałem wiele książek, głównie o czarnej magii i znalazłem coś bardzo istotnego i interesującego... Jak wiesz, nie tylko ty mi sprzyjasz. Utworzyła się dość spora grupa ludzi, dla których jestem czymś w rodzaju wzorca. I traktuję to bardzo, bardzo poważnie... Dlatego pomyślałem, że powinniśmy łączyć się jednym, charakterystycznym znakiem. Czymś, co pozwoli nam się komunikować przy pomocy jedynie dotknięcia różdżki. Istnieją pewne znaki, które można wypalić na skórze... Tak, tak, Bello, dobrze usłyszałaś, wypalić. Jest to dziedzina bardzo czarnej magii, ale myślę, że jestem w stanie sobie z tym poradzić. Razem sobie poradzimy. 
              Wyciągnął różdżkę, a Bellatrix spojrzała na nią niepewnie. Co chciał zrobić? Czy chce jej to wypalić na ciele? Była przestraszona, ale nie potrafiła się mu sprzeciwić. 
 - Spokojnie... Dzięki temu, że jesteś pierwszą osobą, która się o tym dowiaduję, będziemy związani jeszcze mocniej, Bello. Czy jesteś na to gotowa? Na to, by być ze mną zawsze i wszędzie, wierna i skora do walki w moim imieniu? W imieniu naszej idei?
 - Tak... - Bellatrix wyglądała trochę tak, jakby była w jakimś dziwnym transie.
 - Będziemy nazywać się Śmierciożercami. A ja przyjmę przydomek Lorda Voldemorta. Koniec z Tomem Riddle'm, on już nie istnieje... Podaj mi rękę, Bello. - Dziewczyna się zawahała, ale zrobiła to. Zacisnął długie, zimne palce na jej nadgarstka i przyłożył różdżkę do jej lewego przedramienia. Wymówił jakieś zaklęcie, którego Bella nie dosłyszała, a ułamek sekundy później jej ciało przeszył ogromny ból. Nie mogła powstrzymać krzyku, który wydarł się nagle z jej gardła. Chciała się wyrwać, ale on trzymał ją zbyt mocno. Z oczu popłynęły jej łzy, jeszcze nigdy nie czuła tak ogromnego bólu. Obraz powoli zaczął się jej rozmywać, aż w końcu ogarnęła ją ciemność.
                Powoli uchyliła powieki. Oślepił ją silny blask światła, potrzebowała dość długiej chwili, by się do niego przyzwyczaić. Dopiero wtedy mogła się rozglądnąć i ocenić, gdzie jest. W pierwszej chwili zupełnie nie rozpoznała pokoju, w którym się znajdowała, dopiero gdy dostrzegła Toma, siedzącego w pokoju wszystko sobie przypomniała. Podniosła się i poczuła nagły strach. W pierwszych chwilach nie wiedziała czym jest on spowodowany. Podświadomość podpowiadała jej powód, ale ona nie potrafiła w niego uwierzyć. Przecież nigdy nie obawiała się Toma...
 - Czujesz się już lepiej? - Spytał, a ją przeszły ciarki od jego głosu. Nie odpowiedziała, ale jedynie kiwnęła głową. - Teraz przynależymy do jednej grupy. Jesteśmy Śmierciożercami, Bello.
                  Na potwierdzenie tych słów podniósł szatę, ukazując czarną czaszkę z wężem, którą miał na lewym przedramieniu. Bellatrix również podniosła swój rękaw i zobaczyła dokładnie to samo. Spojrzała niepewnie na Toma. A więc byli teraz współpracownikami? Wiedziała, że Tom traktuję to poważnie. Nienawidził mugoli i szlam, z resztą tak jak ona.
 - Wkrótce powiększymy nasze szeregi. Staniemy się sławni, szanowani, będziemy rządzić tym światem. Pozbędziemy się szlam, mugole będą naszymi poddanymi... A każdy, kto się nam sprzeciwi - zginie.
                   Wtedy Bellatrix zrozumiała, że ma do czynienia z szaleńcem, który zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel. Targały nią sprzeczne emocje - z jednej strony bała się go i poniekąd nie potrafiła zrozumieć jego zapędów, planów i ideałów, z drugiej zaś intrygował ją, chciała być jego najbliższą osobą. Darzyła go silnym uczuciem, którego była pewna, mimo tak młodego wieku. Łudziła się, że on w końcu je odwzajemni, że nie jest jeszcze aż tak bardzo zepsuty i zły.



Kilka słów od Autorki. 

Uff, miałam małe problemy z tym rozdziałem, był już prawie skończony, a głupia ja przez przypadek wszystko usunęłam i musiałam pisać od początku... Ale w końcu się udało! 
Dziś jednak chciałabym podziękować wszystkim czytelnikom, a jest za co. Wybiło już ponad 1000 wyświetleń! Jest to najlepszy blog, jaki do tej pory pisałam. Będę starała się wpadać tu częściej, jednak ostatnio mam małe zamieszanie i mniej czasu. Mimo to szykują się pewne nowości, nowe postacie i większy nacisk na tych bohaterów, którzy do tej pory pojawiali się raczej rzadko. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać zadowalający poziom... ;)
















poniedziałek, 29 lipca 2013

Liebster Award! :D




             Zostałam nominowana do  Liebster Award, przez autorkę bloga  http://hogwart-teddy-alice.blogspot.com/! ;) Macie więc okazję, by troszkę mnie poznać. Zaczynamy!

1. Co cię skłoniło do napisania bloga?

Miałam w miarę ciekawy pomysł, zaczęłam go powoli realizować, moim dwóm przyjaciółką się to spodobało i namówiły mnie, żebym opublikowała to na blogu...


2. Jaki jest twój ulubiony parring z HP?

Nie mam jakiegoś konkretnego, ulubionego, ale gdy miałabym wybierać, to byłby to chyba Severus/Narcyza i Bellatrix/Lucjusz... :D

3. Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff, Ravenclaw?? :)

Myślę, że chyba najbardziej lubię Hufflepuff. Czuję się Puchonką, myślę, że biorąc pod uwagę mój charakter, zachowanie i niezdarność właśnie tam bym trafiła. Mam naprawdę ogromny szacunek do tego domu. Poza tym lubię też Slytherin ;)

4. Dlaczego Harry Potter??

Od pierwszej strony praktycznie nie mogłam się oderwać od tej książki. Czytałam nawet w nocy, pod kołdrą, z latarką w ręce i praktycznie o niczym innymi nie mówiłam... Jednym słowem historia o nastoletnim czarodzieju mnie zaczarowała :)

5. Harry Potter od którego roku? Przez cały ten czas? ^^

Zaczęło się jakoś w piątej klasie, czyli jakieś ponad cztery lata... I, oczywiście, przez cały ten czas, wciąż mi on towarzyszy! :3

6. Twoja ulubiona postac z HP

Jest ich kilka, ale głównie, to Narcyza, Bellatrix i Syriusz.

7. Najmniej lubiana postać z HP

Chyba Dolores Umbridge, przypomina mi jedną, wredną nauczycielkę xD

8.  Czy ciekawią cię inne książki niz HP?

Głównie kryminały.

9. Ulubiony cytat z HP?

"Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję wam!"

10.Jaki jest twój patronus i dlaczego?

Pies rasy bokser, ponieważ kiedyś miałam takiego psa i bardzo mi go brakuje.

11. Twoje ulubione stworzenie z HP?

Kieł :D

Od razu mówię, że nie wiem jeszcze, kiedy nominuję te jedenaście blogów, bo ja na razie mam może dwa ;D Ale w końcu to zrobię! ^_^

sobota, 27 lipca 2013

"Problemy z kobietami..."

VI


              Andromeda nie lubiła świąt. Towarzystwo rodziny zbyt ją męczyło, nie potrafiła porozumieć się z tymi ludźmi. Mimo to nie miała przecież wyboru, musiała tu wracać, to był jej dom, a jego mieszkańcy byli, a przynajmniej powinni być, bliskimi jej osobami, których  nie mogła zostawić. Choć pewnie nie przejęli by się zbytnio, gdyby jej tu nie było. Chciała porozmawiać z kimś, kto choć trochę ją rozumiał. Usiadła przy biurku, wyciągnęła z szafki pergamin, atrament i pióro. Postanowiła napisać do Ted'a. On zapewne miał świetne święta, jego rodzina była zupełnie inna. Swoją drogą, An postanowiła zapytać ojca, czy zna jakiegoś Tonksa, który pracuje w Ministerstwie.
            Zaczynała właśnie pisać, gdy ktoś zapukał do drzwi. Zdziwiło ja to trochę, zazwyczaj gdy zamykała się w pokoju nikt jej nie przeszkadzał. Odruchowo spojrzała w tamtą stronę i rzuciła od niechcenia, by osoba pukająca weszła. Okazało się, że był to Syriusz i Andromedzie szczerze ulżyło. Był od niej młodszy o dwa lata, ale najlepiej dogadywała się właśnie z nim. Byli podobni, oboje nie akceptowali rodzinnych zasad, choć była jedna rzecz, która ich różniła - Syriusz potrafił się do tego otwarcie przyznać, a An miała z tym mały problem.
 - Wchodź, wchodź. - Zachęciła kuzyna. - I zamknij proszę drzwi.
                Spełnił jej prośbę, po czym usiadł na łóżku. Spojrzał na kuzynkę niepewnie, nabierając oddechu. Wiedziała, że chce jej coś powiedzieć, ale postanowiła dać mu chwilę, by sam się na to zebrał. Nie miała zamiaru na niego naciskać, najwyraźniej było to coś dla niego trudnego i nie wiedział, jak zacząć. An doskonale to znała, nieraz już była w takiej sytuacji i wiedziała, że to  nie jest nic przyjemnego.
 - Mam kłopot. - Powiedział w końcu.
 - Mów, postaramy się jakoś zaradzić. - Uśmiechnęła się do niego, jakby chciała mu bez słów powiedzieć, że nie ma się czego bać.
 - No więc... Jesteś dziewczyną...
 - W sumie, to ty całkiem odkrywczy jesteś...
 - Przestań, An! Daj mi jakoś zacząć, to nie jest łatwe. - Skrzywił się.
 - Dobra, obiecuję, że wreszcie się zamknę. - Puściła do niego oko. - Mów.
 - Chodzi o dziewczynę. - Powiedział to tak szybko, że Andromeda ledwo zrozumiała słowa.
 - Nie wiesz, jak zagadać?
 - Mniej więcej... Zaraz ci wszystko wytłumaczę. - Znowu zamilkł na chwilę. - Ma na imię Dorcas. Możliwe, że ją znasz...
 - Dorcas  Meadowes? Ta brunetka z Gryffindoru, jest na tym samym roku, co ty?
 - Tak, właśnie ona...
 - No, mój drogi... Szarpnąłeś się i to nieźle... Z tego, co zauważyłam ma spore powodzenie...
 - Nie musisz mnie dodatkowo dobijać. - Zmierzył ją wzrokiem. - Może i ma powodzenie, ale ja nie jestem gorszy. Dziewczyny mnie lubią. - Przeczesał dłonią swoje ciemne włosy.
 - Tak, tak... To na pewno dlatego zawsze i wszędzie chodzisz w towarzystwie trzech chłopaków. - An zachichotała.
 - Andromeda! Miałaś mi pomóc, a nie się ze mnie nabijać!
 - Przepraszam. No, ale ja dalej nie wiem, jaki masz problem. Nie wiesz, jak zagadać?
 - Już zagadałem... Przed świętami... Nie radziła sobie z transmutacją, a mi idzie całkiem nieźle, więc trochę jej pomogłem. No i tak sobie rozmawialiśmy... A od kiedy przyjechałem na święta, codziennie piszemy.
 - No to wszystko idzie świetnie.
 - No właśnie nie do końca. Chciałbym ją gdzieś zaprosić, ale mam z tym masę problemów. Po pierwsze, nie wiem jak mam jej to napisać. Podobno dziewczyny nie lubią tak prosto z mostu... Po drugie, nie wiem gdzie. Po trzecie nie wiem jak wymknąć się z domu. Po czwarte w co mam się niby ubrać? Po piąte co jej kupić? No bo przecież nie pójdę tak z pustymi rękami, prawda? - Andromeda spojrzała na kuzyna, wypuszczając powietrze ze świstem.
 - I ja mam ci niby pomóc? - Uniosła jedną brew z powątpiewaniem.
 - Jesteś dziewczyną, więc się na tym znasz.
 - Dobra, po kolei. Nie wiesz, jak masz ją zaprosić tak?
 - No... Napisałem próbny list, ale nie wiem, czy jest dobry...
 - Pokaż.
                Chłopak wyciągnął niepewnie z kieszeni pomiętą kartkę i podał ją kuzynce. Z błagalnym wzrokiem wydukał:
 - Tylko się ze mnie nie śmiej!
 - No zobaczymy...
                 An rozłożyła pergamin i pokręciła głową z powątpiewaniem, widząc pismo kuzyna. Jak ta dziewczyna się odczytywała?! Zaczęła czytać i już od pierwszej linijki z trudem powstrzymywała śmiech, co było potwornie trudne.

Kochana  Droga Dorcas!
 
 
 
Piszemy ze sobą już dość długo, a Ty jesteś taka ładna! I tak sobie myślę, że to okropna szkoda, że mogę z Tobą tylko pisać, a nie mogę Cię zobaczyć i nacieszyć się Twoją ładną twarzą i dużymi oczami. Więc tak sobie pomyślałem, że może byśmy się spotkali? Śniło mi się ostatnio, że ja Cię zaprosiłem, a Ty mnie wyśmiałaś i powiedziałaś, że jestem głupi, bo myślałem, że się ze mną umówisz. To nie było miłe, więc proszę, nie śmiej się ze mnie. Więc jeśli się zgodzisz, to będę bardzo szczęśliwy.
 
Syriusz.
 
 
 
 
                 Andromeda oderwała wzrok od listu i spojrzała na kuzyna. Udało jej się opanować i nie wybuchnąć śmiechem. W sumie, to ten tekst nawet trochę ją wzruszył, nie miała pojęcia, że Syriusz może być taki "wrażliwy". Wzięła głęboki oddech, nie wiedziała za bardzo, co mam mu powiedzieć. A raczej jakich użyć słów, by nie zrozumiał jej źle.
 - Ogólnie list jest strasznie pogmatwany, bez ładu i składu, ale nie jest źle. Powiedziałabym wręcz, że jest trochę... Słodki. - Uśmiechnęła się niepewnie, widząc jego minę. - Ale trzeba to zmienić. Jakby ona to przeczytała... Nie wiem, czy miałaby ochotę na spotkanie. Widać, że ci zależy, ale chyba zbyt mocno to pokazałeś. Chodzi o to, że możesz ją przez to nieco spłoszyć... Przez swoją bezpośredniość. Trudno jest mi coś powiedzieć, bo jej nie znam...
 - Pomożesz mi to napisać?
 - Ja?!
 - Umiesz pisać naprawdę ładnie.
 - A skąd ty to niby wiesz?
 - No bo... - Zawahał się. - Kiedyś zostawiłaś na biurku swój wiersz... Wszedłem, bo chciałem cię o coś spytać i przypadkiem przeczytałem.
 - Nie wiesz, że nie rusza się cudzych rzeczy?! - Warknęła.
 - Wiem, przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać. Czemu to ukrywasz? Mogłabyś naprawdę osiągnąć wiele dzięki tym wierszom.
 - Zamknij się i słuchaj: ani słowa więcej o moich, jak ty to nazywasz, wierszach, rozumiesz?! Wtedy może ci pomogę.
 - Wierszach? Ale jakich wierszach? - Spojrzał na nią, niby zdziwiony.
 - No. I tak ma być. - Powiedziała w końcu. - No dobra, weźmy się za to...
                 Wyciągnęła z szafki kolejną czystą kartkę i podała Syriuszowi pióro i kałamarz. Posadziła chłopaka przed biurkiem i zaczęła chodzić po pokoju, mrucząc coś pod nosem.
 - Uważam, że nie ma sensu przesadzać. Nie przyjaźnicie się, jesteście tylko znajomymi. Spłoszysz ją tylko listem miłosnym.
 - To co mam napisać?
 - Daj mi coś ułożyć. - Dziewczyna zastanowił się chwilę i zaczęła powoli dyktować: - Ostatnio wiele ze sobą piszemy i pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać... Nie! Nie pisz tego! - Krzyknęła nagle. - To głupie... Idiotycznie brzmi! Napisz jej po prostu, że dobrze ci się z nią gada i chciałbyś się z nią spotkać. Zapytaj, czy ma na to ochotę i kiedy ma czas. I tyle. Koniec. Kropka.
 - No ale... - Syriusz spojrzał na kuzynkę z naburmuszoną miną. - To takie... Mało romantyczne.
 - Romantyk się znalazł. - Prychnęła An. - Uwierz mi, tak będzie lepiej.
 - No dobra. - Chłopak z westchnieniem pochylił się nad pergaminem, zamoczył koniuszek pióra w atramencie i zaczął powoli pisać. W końcu, po dość długiej chwili milczenia, odezwał się: - Skończyłem.
                   Andromeda przeczytała to, co napisał i pokiwała głową. Teraz było zdecydowanie lepiej.
 - Dobra, idziemy dalej. Jeżeli chodzi o miejsce, nie mam pojęcia. To powinniście ustalić już razem. Co jeszcze?
 - Jak mam niby wyjść z domu, żeby nikt nie zauważył, że mnie nie ma?
 - A dlaczego miałbyś się wymykać po kryjomu? - Dziewczyna spojrzała ze zdziwieniem na kuzyna.
 - Jeżeli będę chciał wyjść, to rodzice zaczną pytać gdzie, z kim, po co, dlaczego... Nie mam zamiaru mówić im prawdy, a skłamać też nie mogę, bo niby co miałbym wymyślić? Na spotkanie z Jamesem, Remusem czy Peterem na pewno mnie nie wypuszczą.
 - A czemu nie chcesz po prostu powiedzieć prawdy?
 - No bo... Jest mi trochę głupio.
 - Oj, Syriusz, Syriusz... - An zachichotała cicho. - Idź do swojego ojca, kiedy będzie sam. Powiedz mu, że chciałbyś się umówić z miłą koleżanką, podkreśl, że jest czystej krwi, bardzo ją lubisz, a do tego jest śliczna i mądra. Na pewno się zgodzi.
 - Ojciec? - Chłopak uniósł brew z powątpiewaniem.
 - Jest o wiele łagodniejszy, niż twoja matka. Na pewno zrozumie, a wręcz pewnie się ucieszy. Nie będzie miał nic przeciwko, zobaczysz. On zdaje sobie sprawę, że chłopcy w twoim wieku interesują się już dziewczynami.
 - A nie mogłabyś z nim pogadać? On zawsze cię lubił...
 - Pójdziemy do niego razem, ok?
 - No dobra. Ale w co ja mam się ubrać? No i chciałbym jej dać jakiś prezent, ale nie wiem jaki.
 - A to już nie do mnie...
 - A do kogo niby?
 - Do Cyzi. Ona się zna na ubraniach i na pewno pomoże ci coś wybrać.
 - A ty nie możesz?
 - Nie.
 - Ale ja ostatnio nie mam najlepszych kontaktów z Narcyzą. Nie gadamy ze sobą. - Przyznał.
 - No to zaczniecie. Świetny sposób, żeby się pogodzić. Możemy iść do niej nawet zaraz.
 - Nie wiem, czy chce.
 - Wolisz być zdany sam na siebie?
 - Nie...
 - No właśnie. Wyślij ten list i idziemy do Narcyzy. - Zdecydowała Andromeda, a Syriusz nie odważył się jej sprzeciwić. 
              Wysłał list i wrócił do pokoju kuzynki, ta jednak od razu zaprowadziła go do Narcyzy. Blondynka najwyraźniej miała zamiar gdzieś wyjść, bo właśnie wyjmowała z szafy czerwony, zimowy płaszcz do kolan. Spojrzała zdziwiona na Syriusza, unosząc przy tym brwi i marszcząc nos.
 - A ty czego znowu chcesz? - Warknęła.
 - Spokojnie, Narcyza, spokojnie. - Andromeda starała się uspokoić siostrę. Najwyraźniej było gorzej, niż myślała. - Wychodzisz gdzieś?
 - Miałam zamiar.
 - A masz może chwilę?
 - No... O co chodzi?
 - Syriusz ma mały problem. - Powiedziała An, wpychając kuzyna do środka i zamykając drzwi. - Umówił się z dziewczyną i nie ma w co się ubrać. Poza tym chciałby jej coś kupić i też nie wie co.
 - Ach, to o to chodzi? - Narcyza zdawała się złagodnieć nieco, również jej marsowa mina nagle zniknęła. - Umówiłeś się z dziewczyną? Świetnie, może reszcie się czymś zajmiesz i przestaniesz napastować ludzi, którzy nic ci nie zrobili!
                     Syriusz już chciał jej odpowiedzieć coś obraźliwego w stosunku do Snape'a, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. To nie była pora na kłótnie.
 - To pomożesz mi czy nie? - Spytał zniecierpliwiony.
 - Spróbuję. - Powiedziała wreszcie. - Teraz wychodzę, może będę na Pokątnej, to rozejrzę się za czymś, co mógłbyś jej kupić. Oczywiście pewnie nie wiesz, co ona lubi?
 - Nie za bardzo.
 - Tak też myślałam. No, mniejsza. Coś wymyślę. A co do ubioru... Wieczorem zrobię przegląd twojej szafy. Tam też na pewno coś znajdziemy. - Syriusz miał wrażenie, że przez twarz Narcyzy przeleciał cień uśmiechu, ale nie był pewien czy nie było to tylko złudzenie. - A teraz wybaczcie, ale muszę już iść.
 - Dzięki, Cyźka. - Chłopak odetchnął z ulga. Jednak dobrze było mieć kuzynki...
                   Cała trójka wyszła z pokoju Narcyzy. Każde z nich już rozeszło się w swoją stronę, kiedy Narcyza nagle zatrzymała się. Udało się jej jeszcze złapać Syriusza.
 - A tak w ogóle... To kim jest ta dziewczyna? - Spytała z czystej ciekawości.
 - Dorcas Meadowes. - Brunet spojrzał na nią.
 - Ach, ona... No cóż, nie jest jeszcze taka zła... Posądzałam cię o gorszy gust. - Narcyza zmierzyła kuzyna wzrokiem, po czym odwróciła się na pięcie i zbiegła po skrzypiących nieco schodach.


~***~
 
                   Lucjusz już czekał na nią przy drzwiach. Założyła szybko buty i razem wyszli na zewnątrz. Było zimno, śnieg sypał, choć nie był specjalnie gęsty, a gałęzie pozbawione liści poruszał lekki, zimny wiatr. Blondynka zadrżała, nagły spadek temperatury dawała się jej we znaki. Szli powoli, nie rozmawiając ze sobą, każde pogrążone w swoich myślach. Och, po co on w ogóle prosił ją o to wyjście, skoro teraz nie zamierzał nawet zamienić z nią słowa? Coraz bardziej żałowała, że ruszyła się na krok z domu, w dodatku w jego towarzystwie. Gdyby była tu z Severusem, byłoby zupełnie inaczej. Na pewno miałaby już za sobą kilka wybuchów niekontrolowanego śmiechu, byłaby cała w śniegu i ani przez chwilę nie żałowałaby, że się tu znalazła. Ale Lucjusz był zupełnie inny. W sumie nawet go nie lubiła, zgodziła się na to wyjście tylko dlatego, że miała w sobie jeszcze jakieś człowiecze odruchy i współczuła mu śmierci matki. Nie chciał go więc zostawić samego. Ależ ona była głupia, zawsze musiała się w coś wpakować. Czemu nie poszedł do Andromedy albo do Bellatrix, tylko akurat do niej?!
 - O czym myślisz? - Spytał nagle. "Cóż za idiotyczne pytanie." - pomyślała Cyzia.
 - O niczym szczególnym - Odpowiedziała bez specjalnego zainteresowania. - Po co w ogóle idziemy na Pokątną? Nie mogliśmy normalnie pogadać w domu?
 - Jeśli nie chciałaś, mogłaś powiedzieć. - Mruknął, patrząc na nią chłodnymi, stalowymi oczyma. Narcyza tylko prychnęła, przewracając oczami.
 - Po prostu nie rozumiem, co za różnica, czy będziemy siedzieć cicho w domu, czy na Pokątnej. Szczególnie, że pogoda raczej nie sprzyja spacerom.
 - To ty się uparłaś, żeby iść. Mówiłem, że możemy użyć proszku Fiuu.
 - Owszem, uparłam się, bo myślałam, że to będzie coś ciekawszego. Gdybyś faktycznie był taki interesujący, jak myślą te szkolne idiotki, to potrafiłbyś zainteresować mnie jakąś ciekawą rozmową. Ale dla ciebie to zbyt wiele. Nie rozumiem, co one w tobie widzą. Nie jesteś zabawny, nie potrafisz zainteresować. Masz jedynie pieniądze i nazwisko, a te paniusie sprawiły, że teraz masz się za nie wiadomo co i myślisz, że każda będzie się za tobą uganiać. Śmieszne. - Spojrzała na niego wyzywająco, jakby chciała go zachęcić do kontrataku. Była ciekawa, co ma do powiedzenia. Naprawdę denerwowała ją ta jego pewność siebie, szelmowski uśmieszek i pogarda dla całego świata.
 - Jesteś zdecydowanie zbyt pewna siebie, Narcyzo. - Młody Malfoy zachowywał pozorny spokój. - Niewiele wiesz, za to zbyt dużo mówisz. Nie wyjdzie ci to na dobre, w końcu się o tym przekonasz.
 - Grozisz mi, Malfoy? - Zatrzymała się nagle, spojrzała na niego i uniosła jedną brew, zaciskając usta w cienką linię. 
 - Ależ skądże znowu. Ja cię tylko ostrzegam. - Odpowiedział z uśmiechem.
 - Doskonale wiesz, że to, co powiedziałam jest prawdą, ale nie potrafisz się z tym pogodzić. To jest twój problem.
                     Nie odpowiedział, tylko chwycił ją za nadgarstek i  pociągnął za sobą. Chciała się wyrwać, była zła, nie lubiła, gdy ktoś zachowywała się w ten sposób w stosunku do niej. Uważała to w pewnym sensie za próbę zniewolenia, nie liczenie się z jej zdaniem. Kazała mu przestać, ale na nim jakoś nie zrobiło to wrażenia. Często prowadzili między sobą coś w rodzaju wojny na słowa. Najwyraźniej oboje to lubili, choć zazwyczaj to Lucjusz pierwszy odpuszczał. Narcyza zawsze zastanawiała się, czemu się poddawał, przecież nie należał do ludzi, którzy w ten sposób odpuszczają, zazwyczaj lubił mieć ostatnie słowo. Spojrzała na niego, udało jej się wyrównać kroku, mimo, że on wciąż zaciskał palce na jej nadgarstku. Patrzył uparcie przed siebie, udając, że jej nie zauważa. Musiała się nieźle namęczyć, by utrzymać jego tępo, gdyż szedł naprawdę szybko.
 - A tobie gdzie się tak spieszy? - Syknęła, mierząc go wściekłym wzrokiem.
 - Nie zaczynaj znowu. Nie mam zamiaru się z tobą sprzeczać, jesteś kobietą, w życiu nie przyjmiesz do wiadomości, że możesz się mylić. - Tym razem na nią spojrzał.
 - Znawca kobiet się znalazł. - Prychnęła.
 - Swoim zachowaniem tylko potwierdzasz moją teorię.
                           Reszta drogi na Pokątną zajęła im głównie nie sprzeczkach. Uspokoili się jednak, gdy byli już na miejscu. Mimo świąt i niezbyt sprzyjającej pogody wielu czarodziejów wybrało się dziś na świąteczne zakupy. Ta ulica nigdy nie była pusta... Cyzia przypomniała sobie, że ma wybrać coś dla Dorcas. Wiedziała, gdzie pójść w takiej sytuacji. Ruszyła wolnym korkiem przed siebie, nie zwracając uwagi na swojego towarzysza. Dopiero gdy stanęła przed witryną sklepu, by przyjrzeć się wystawie, dostrzegła, że chłopak cały czas za nią szedł. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Był to sklep z magicznymi ozdobami i biżuterią. Narcyza wybrała już to, co chciała kupić. Dostrzegła wisiorek, który zmieniał kolor w zależności od nastroju osoby, która go aktualnie nosiła. Jeśli była wesoła, ozdoba miała kolor żółty, gdy stawała się zła, kolor przeistaczał się w czerwony. Kolor czarny oznaczał smutek i przygnębienie, zielony spokój, pomarańczowy niecierpliwość... Można by tak wymieniać jeszcze długo... Ściągnęła wisiorek z półki i podeszła do lady. Podała go sprzedawcy, zapłaciła i od razu wyszła ze sklepu.
 - Kolejne świecidełko do kolekcji? - Lucjusz przyjrzał się jej.
 - To nie dla mnie. - Odpowiedziała krótko.
 - A dla kogo? - Drążył temat.
 - Na brodę Merlina, Malfoy, czy ty musisz zadawać tyle pytań?! - Zniecierpliwiła się.
 - Nie wiedziałem, że to tajemnica.
 - To nie jest tajemnica. Po prostu nie mam ochoty ci odpowiadać.
 - Dobra, dobra, spokojnie. - Lucjusz pokręcił głową i zaśmiał się. - Chodźmy napić się czegoś ciepłego.
                    Weszli do niewielkiej, przytulnej kawiarni. Pomieszczeni było jasne, ściany miały kolor turkusu, wisiało na nich kilka obrazów przedstawiających głównie górskie i morskie krajobrazy. Stało tu dość sporo okrągłych, niezbyt dużych stolików, które w większości były zajęte. Lucjusz podszedł do baru, by zamówić dla nich dwie herbaty i razem z Narcyzą usiedli przy stoliku stojącym w kącie niedaleko okna. Tym razem milczenie było kłopotliwe, dziewczyna co jakiś czas odgarniała z twarzy jasne włosy i spoglądała na chłopaka.
 - Sądzę, że to była pomyłka. - Powiedział nagle, a Cyzia spojrzała na niego pytająco.
 - Co konkretnie?
 - To całe zabójstwo... - Wyjaśnił po chwili, patrząc w przestrzeń pustym wzrokiem. - Myślę, że ktoś, kto zabił moją matkę nie zrobił tego celowo. Ona nie miała aż takich wrogów.
 - A skąd ty to możesz wiedzieć? - Uniosła jedną brew.
 - Znałem moją matkę.
 - Lucjusz obudź się! Takie rzeczy się nie zdarzają, no chyba, że w kiepskich powieściach kryminalnych. To nie była pomyłka, rozumiesz? Nie mogła nią być. To było zaplanowane od samego początku aż do końca i wykonane idealnie. - Dziewczyna pokręciła głową ze współczuciem. - Nie ma mowy o pomyłce...
 - Ale moja matka nie należała do tego typu ludzi. Kto miałby ją zamordować?
 - Nie wiesz, jaka była kiedyś. Nie znasz całego jej życia, wiesz tylko to, co ci powiedziała. Nie wiesz, co kiedyś robiła... Nie masz zielonego pojęcia czy miała jakiś wrogów i kim oni byli. Nie wiesz nic, Lucjuszu.
 - Ale się dowiem.
 - Zostaw tą sprawę aurorom. Sam nic nie wskórasz, jedynie możesz wplątać się w jakieś kłopoty. Nie baw się w detektywa, dobrze ci radzę. - Ich rozmowa została na chwilę przerwana przez kelnera, który postawił przed nimi dwie filiżanki z parującą herbatą. Jasnowłosa upił łyk.
 - Sam nie wiem co o tym myśleć.
 - Najlepiej staraj się o tym nie myśleć.
                     Chłopak nie odpowiedział. Jej rady raczej mu się nie przydadzą, jak niby miał nie myśleć o zabójstwie własnej matki? Do tego nie wiedział jeszcze kto to zrobił i jaki miał motyw. Spojrzał zamyślony na swoją towarzyszkę. W niej bynajmniej nie mógł szukać pomocy w odnalezieniu mordercy. Narcyza uważała, że przesadza i powinien zostawić to wszystko w spokoju. A przecież nie było tak łatwo to zrobić. Westchnął tylko cicho.
                      Zostawili temat jego matki. Najwyraźniej nie był on zbyt odpowiedni na tą chwilę. Rozmawiali teraz o rzeczach błahych, zwyczajnych i codziennych. W końcu stwierdzili, że czas już wracać do domu. Zapłacili za herbatę, ubrali się i wyszli na dwór. Kupili trochę proszku Fiuu, żadne z nich nie miało zamiaru wracać do domu na nogach. Po pięciu  minutach byli już w domu.

~***~
 
 
                        Narcyza weszła do pokoju Syriusza. Chłopak leżał na łóżku ze wzrokiem wlepionym w sufit. Młoda Black rozglądnęła się wokoło z niesmakiem. W pokoju jej kuzyna panował potworny bałagan i dziewczyna zaczęła się poważnie zastanawiać, jak on się tu odnajduje. Brunet spojrzał na nią i od razu usiadł.
 - I jak? Masz coś? - Spytał zniecierpliwiony, patrząc na nią, wiercąc się i kręcąc.
 - Może być? - Spytała, podając mu zakupiony łańcuszek.
 - Co to?
 - Jeśli go założy, to będzie pokazywał jaki ma nastrój.
 - Wow... Fajne, naprawdę! - Chłopak pokiwał głową z entuzjazmem.
 - Cieszę się.
 - Powiesz mi jeszcze w co się ubrać?
                           Niebieskooka zajrzała do jego szafy i westchnęła cicho. W życiu nie widziała większego chaosu. Zaczęła przeglądać ubrania bez większego entuzjazmu, aż w końcu wybrała mu jakiś strój. Wyglądał całkiem przyzwoicie i Narcyza z trudem powstrzymała lekki uśmiech.
 - Naprawdę mam nadzieję, że zajmiesz się tą swoją panienką i odwalisz się wreszcie od Severusa. - Powiedziała, wstając i zmierzając do drzwi.
 - Czemu tak bardzo go bronisz? - Spytał szybko chłopak.
 - Bo jest moim przyjacielem i uważam, że to jak go traktujecie jest niesprawiedliwe i podłe. - Odpowiedziała chłodno, wychodząc na korytarz i zamykając za sobą drzwi.  



Kilka słów od autorki!

Rozdział był napisany już wcześniej, ale, nie ukrywam, że nie mogłam się zebrać, by go przeczytać i poprawić ewentualne błędy... Robiłam to na raty przez trzy noce, więc nie wiem, co z tego wyszło ;)